Rozmowa z Andrzejem Świrkowskim [WYWIAD #03]


Ostatnio tak się zdarzyło (zrządzenie losu czy nie?), że w moje ręce wpadło wiele książek z azjatyckiego kręgu kulturowego. Zachwyciłem się designem książek z Wydawnictwa Tajfuny, pozostaję pod wrażeniem prozy Pyun Hye-Young (wydawnictwo Kwiaty Orientu, recenzja TUTAJ), inspirującym przeżyciem była lektura Gąsienicy Ranpo Edogawy (recenzja TUTAJ).

Wśród tych azjatyckich delikatesów wymienić należy wyśmienite wstępy do Gąsienicy Ranpo Edogawy oraz Piekła w butelkach, oba autorstwa Andrzeja Świrkowskiego*. Ktoś, kto pisze takie wstępy, musi być niezmiernie ciekawą osobą. I tak też jest w istocie!

Zapraszam na wielowątkową, choć krótką rozmowę - o japońskiej literaturze, grozie, filmie a nawet muzyce. Nie zabraknie także osobistych książkowych polecajek Andrzeja Świrkowskiego. Zapraszam serdecznie, nie tylko miłośników Japonii i literatury azjatyckiej.


* Doktor Andrzej Świrkowski - japonista, tłumacz, na co dzień wykładowca w Zakładzie Japonistyki poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Były stypendysta japońskiego Ministerstwa Edukacji na Uniwersytecie Waseda. Obszarem jego badań jest literaturoznawstwo japońskie. Zajmuje się popularyzacją i tłumaczeniem przedwojennej literatury z pogranicza kryminału, horroru i fantastyki.
(prawie cały opis zaczerpnąłem ze strony Wydawnictwa Tajfuny).


MILCZENIE LITER: Na początek dość oczywiste pytanie, które jednak muszę zadać. Jak się u Pana zaczęło zainteresowanie kulturą japońską? Czy był jakiś moment przełomowy, który sprowadził Pana na tę ścieżkę?

Andrzej Świrkowski: To było chyba w 2003 albo w 2004 roku, miałem więc wówczas jakieś 20 lat. Na Wydziale Filologiczno-Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie wówczas studiowałem, działał DKF „Miłość blondynki”, w ramach którego zorganizowano pokaz filmu Kobayashiego Masakiego Kwaidan (jest to adaptacja czterech opowiadań niesamowitych Lafcadio Hearna). Od zawsze uwielbiałem kino, ale do tamtej pory filmy japońskie jakoś mnie omijały. Aż wstyd się przyznać, ale Japonia była mi wówczas zupełnie obojętna. To wszystko zmieniło się po obejrzeniu arcydzieła Kobayashiego. Oczarowany jego atmosferą – począwszy od gry aktorów, poprzez niesamowitą scenografię, niepokojącą muzykę Takemitsu Tōru – zacząłem oglądać wszystkie japońskie filmy, do jakich udało mi się dotrzeć. Myśl o nauce języka pojawiła się, gdy okazało się, że mnóstwo tytułów, które chcę poznać nie posiada angielskich napisów. Po jakichś dwóch latach nauki, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie wyłapuję z dialogów prawie nic poza „arigatō” czy „desuka”, stało się jasne, iż bez studiów japonistycznych nie osiągnę założonego celu. Zdecydowałem się więc na japonistykę na UAM, gdzie po pierwszej, nieudanej próbie udało mi się dostać w 2008 roku. Jeszcze sporo czasu musiało jednak upłynąć zanim zacząłem rozumieć filmy japońskie w oryginale.

"Kwaidan" Lafcadio Hearna. Okładka polskiego wydania z 1984 roku.
(źródło: domena publiczna)

Od jakiegoś czasu - głównie wśród nastolatków - panuje moda na azjatycką muzykę (K-pop, J-pop itp.) Jaka jest Pana opinia na temat tych zjawisk? Japońskie disco-polo i kicz, czy raczej ciekawa forma wprowadzenia młodych osób w świat Japonii?

Ojej, nie będziemy rozmawiać o literaturze? Stawia mnie Pan przed dwiema skrajnościami, więc proszę wybaczyć, że odpowiem wymijająco. Nastolatkiem nie jestem już od dawna, ale wydaje mi się, że J-pop już dawno przestał być modny, a i nigdy nie osiągnął tej popularności, co K-pop, są to więc moim zdaniem zjawiska raczej niewspółmierne. Podejrzewam, że nawet wśród studentów japonistyki dużo więcej osób słucha muzyki koreańskiej niż japońskiej. Do tego nie przekonuje mnie zawarta w pytaniu sugestia, że powinienem te gatunki muzyczne traktować jako jedną, wielką, niepodzielną szarą masę. Niewątpliwie w obu krajach znajdziemy całe mnóstwo wartych uwagi wykonawców. Sam swego czasu słuchałem sporo muzyki z Japonii, także tej popowej. Ostatnio niestety z powodu nawału pracy naukowej i tłumaczeniowej króluje u mnie w domu ambient i pochodne gatunki muzyki tła.

Wracając do drugiej części pytania, jeśli tego rodzaju zainteresowania młodych ludzi miałyby w przyszłości wprowadzić ich na ścieżkę nauki języka obcego czy zgłębiania innej kultury, to ja nie będę protestował. Zresztą przecież nie tylko o muzyce tu mowa, weźmy popularną serię mangi/anime Bungō Stray Dogs. Osobiście – fani mi wybaczą – szczerze jej nie znoszę, próbowałem oglądać ją kilka razy, ale każda sekunda była dla mnie torturą nie do zniesienia. Z drugiej strony nie będzie chyba przesady, jeśli powiem, że w popularyzacji literatury japońskiej na świecie, BSD zdziałało więcej niż całe pokolenie japonistów. Występujące w serii postaci wzorowane są bowiem na słynnych japońskich pisarzach, czy raczej noszą takie same nazwiska. To że obecnie ukazuje się więcej tłumaczeń utworów literatury japońskiej na język polski niż kiedykolwiek wcześniej; to że są czytelnicy czekający na polskie tłumaczenia pisarzy takich jak Edogawa Ranpo czy Yumeno Kyūsaku, jest także zasługą tej serii.

Problem pojawia się w momencie, gdy nasz obraz Japonii w całości tworzy powierzchownie oglądana kultura popularna, bez prób dokonania jakichkolwiek głębszych refleksji. Wówczas hasło „Japonia” będzie dla nas tylko takim lusterkiem odbijającym nasze uprzedzenia, fobie czy pobożne życzenia.

Andrzej Świrkowski we własnej osobie.
                                                                  (źródło: Andrzej Świrkowski)

Coraz częściej zauważyć można zaskakujący efekt uboczny tej mody: chęć nauki języka japońskiego wśród młodzieży. Czy nauka tego języka ma Pana zdaniem przyszłość (w naszym kraju)? – pytam oczywiście głównie pod kątem rynku pracy.

Znowu pozwolę sobie odpowiedzieć nieco wykrętnie. Mógłbym na przykład w tym miejscu zapytać Pana czy prowadzenie bloga o literaturze ma przyszłość (w tym kraju). Domyślam się jednak, że oczekuje Pan ode mnie odpowiedzi wskazującej czy znajomość języka japońskiego zapewnia łatwe i szybkie znalezienie zatrudnienia. Wielu spośród naszych absolwentów to osoby które pracują w Japonii bądź z językiem japońskim, jest też sporo osób których ścieżka kariery poszła w zupełnie inną stronę i wydaje mi się to zupełnie naturalne. Przyznam jednak, że niepokojące jest dla mnie postrzeganie studiów wyższych czy choćby tylko nauki języków obcych wyłącznie w kategoriach przepustki do zrobienia kariery zawodowej. Nauka języka japońskiego czy studia japonistyczne oraz każde inne studia filologiczne umożliwiają nam przede wszystkim dojrzenie czegoś więcej niż czubek własnego nosa. Nauka języka japońskiego nie polega jedynie na poznawanie słów czy struktur gramatycznych choć oczywiście stanowi to lwią część programu nauczania. Ucząc się języka japońskiego poznajemy także zasady funkcjonowania społeczeństwa pod wieloma względami różniącego się od naszego, zaczynamy je rozumieć. A że zrozumienie jest naturalnym wrogiem lęku, odpowiem Panu bez wahania – tak, nauka tego języka ma wielką przyszłość.

Wróćmy jednak do książek. Nie wiem czy jest możliwa krótka odpowiedź na to pytanie: co takiego fascynującego i niezwykłego jest w literaturze japońskiej?

Myślę, że można na Pana pytanie odpowiedzieć w podobny sposób, co na poprzednie. Zacznijmy jednak od określeń „niezwykła” i „fascynująca”, co do których wcale nie jestem taki przekonany, z góry zakładają bowiem, że zainteresowanie literaturą japońską będzie głównie chęcią spotkania czy obcego, a więc może też tajemniczego czy niezrozumiałego. Tymczasem może się okazać, że jest nam zaskakująco bliska.

Oczywiście jeśli spróbujemy wyróżnić jakieś charakterystyczne cechy literatury japońskiej, nie da się uciec od tego co odróżnia ją od "naszej". Lektura utworów japońskich uzmysławia nam bowiem przede wszystkim – mówię oczywiście z perspektywy osoby wychowanej w europejskim kręgu kulturowym – że możliwa jest literatura inna niż ta, do której przyzwyczaił nas zachodni kanon. Autorzy japońscy często wydają się na przykład nie przykładać szczególnej wagi do fabuły. Ich utwory mają nieraz epizodyczny charakter. Możemy wręcz odnieść wrażenie, że „nic się w nich nie dzieje”, bo właściwie czemu miałoby się dziać? Nasze życie rzadko kiedy jest dzianiem się. W literaturze japońskiej mamy do czynienia raczej z trwaniem, bez konkretnego początku czy końca. Ten brak wyrazistych zakończeń może wręcz irytować czytelników przyzwyczajonych do jakiegoś konkretnego finalnego akcentu. Kończymy ostatnią stronę i pozostajemy z jednym wielkim „to tyle?”. Różnice dotyczą też bohaterów, którzy często są pasywni, niechętni do podejmowania konkretnych działań, wykazują rezygnację czy może akceptację względem tego, co przynosi im los, a więc w dużej mierze różnią się od pewnych własnej wyjątkowości, aktywnych postaci literatury zachodniej. Oczywiście wszystko to jest daleko idącym uproszczeniem i znajdziemy bardzo wiele wyjątków od podanych przeze mnie przykładów. Ważne jest przede wszystkim by podchodzić do utworów japońskich z otwartym umysłem.

Do tej pory przeciętny polski czytelnik zna Pana z dwóch - nota bene świetnych - wstępów: do "Gąsienicy" Edogawy oraz "Piekła w butelkach" Kyūsaku Yumeno. Jakie asy kryje Pan w rękawie, jakie są Pana najbliższe plany jeśli chodzi o literaturę/publicystykę?

Stanowczo przecenia pan moją rozpoznawalność, ale dziękuję. Słowa uznania należą się jednak przede wszystkim wydawnictwu Tajfuny, które podjęło się ryzykownego zadania przedstawienia polskim czytelnikom tych i innych dotychczas nieznanych w Polsce, pisarek i pisarzy z Azji. Decyzja o tym, że każdy starszy utwór będzie poprzedzony krótką przedmową umieszczającą go w odpowiednim kontekście była moim zdaniem niezwykle cenna, bo choć przed chwilą sam przestrzegałem przed egzotyzowaniem japońskiej literatury, to prezentując czytelnikowi japońskie odpowiadania sprzed niemal wieku, czuję się w obowiązku dodać kilka słów wyjaśnienia. Z drugiej strony chciałem uniknąć podawania wszystkiego na tacy i pozwolić czytelnikom na samodzielne odczytanie i zinterpretowanie utworów, innymi słowy nie popadać w przesadnie belferski ton. Myślę że szczególnie dobrze widać to w przedmowie do Piekła w butelkach, ponieważ wstęp do Gąsienicy napisany był bardziej „po bożemu”.

Obecnie pracuję nad przekładem powieści Edogawy Ranpo Kotō no oni (roboczy tytuł brzmi Demon z samotnej wyspy). Mam do tego zadania bardzo osobisty stosunek, ponieważ powieść ta w dużej mierze zdecydowała o mojej obecnej drodze naukowej. Było to moje pierwsze zetknięcie z twórczością tego pisarza, a także jedna z pierwszych powieści japońskich jakie przeczytałem w oryginale. Już wtedy wywarła na mnie piorunujące wrażenie, stąd od dawna marzyłem żeby przełożyć ją na język polski. Dodam, że pracujemy z Tajfunami nad tym, żeby polskie wydanie opatrzone było ilustracjami Takenaki Eitarō, które zdobiły prasową publikację powieści w 1929 roku. Takenaka zilustrował utwory wszystkich ważniejszych autorów przedwojennej japońskiej literatury kryminalnej, a jego prace stanowią kwintesencję estetyki ero-guro-nansensu. Moim zdaniem Takenaka jest dla Edogawy tak samo istotny, jak Tenniel dla Carrolla czy Phiz dla Dickensa. Demon z samotnej wyspy to taki Ranpo w pigułce ponieważ mamy tu wymieszane elementy całej jego twórczości: trochę klasycznego kryminału, trochę literatury grozy, trochę przygody, a wszystko to napisane w jego niepodrabialnym gawędziarskim stylu. Tym razem przedmowę chciałbym poświęcić wątkom queerowym w twórczości Ranpo, jako że odgrywają niezwykle istotną rolę w Demonie z samotnej wyspy.




Kilka ilustracji autorstwa Eitarō Takenaki do Demona/Potwora z samotnej wyspy Ranpo Edogawy.
(źródło: Andrzej Świrkowski)

Wielkie wrażenie zrobił na mnie Ranpo Edogawa ze swoją "Gąsienicą". Czy oprócz "Demona/Potwora z Samotnej Wyspy", planowane są polskie przekłady kolejnych dzieł Ranpo Edogawy? Kto jak kto, ale jako "naczelny polski ranpolog" jest Pan z pewnością jest świetnie zorientowany w temacie.

Może nie tyle naczelny co jedyny, drobna a jednak, przyzna Pan, bardzo istotna różnica. Nie wiem nic o innych planowanych przekładach, natomiast może pana zainteresować informacja, że studenci trzeciego roku japonistyki UAM, w ramach moich zajęć z tłumaczenia tekstów literackich przełożyli kilka opowiadań Edogawy na język polski i powoli myślimy o ich publikacji. W szufladzie mam też tłumaczenia trzech wczesnych utworów Ranpo: Miedzianej dwusenówki (Nisen dōka, 1923), Kwitu (Ichimai no kippu, 1923) i Zabójstwa przy D****zaka (D-zaka no satsujin jiken, 1925), które chciałbym dołączyć do książkowej wersji mojej rozprawy doktorskiej poświęconej japońskiej literaturze kryminalnej z lat 1923-1937.

Na koniec tradycyjne pytanie, od którego - uprzedzam - nie można się wymigać. W imieniu swoim i Czytelników poproszę o 5 literackich polecajek: książek, które zrobiły na Panu największe wrażenie, spowodowały największy niepokój lub strach, zaskoczyły...

Z miłą chęcią. Nie wiem tylko czy lista ta Pana nie rozczaruje, bo brak na niej utworów japońskich. Najintensywniejszych przeżyć literackich doświadczyłem – zresztą dotyczy to zapewne większości osób – w okresie licealnym, kiedy literatury japońskiej po prostu jeszcze nie znałem. Kolejność tytułów chronologiczna. Aha i pozwoliłem sobie rozszerzyć listę do dziewięciu pozycji.

1. M.G. Lewis Mnich (1796). Najbardziej gotycka z gotyckich powieści, aż dziw bierze, że ukazała się w Bibliotece Narodowej.

2. Charles Dickens Klub Pickwicka (1836-1837) albo Nasz wspólny przyjaciel (1864-1865). Podobnie jak Wisława Szymborska wolę Dickensa od Dostojewskiego. Klub Pickwicka oczywiście nie wzbudził mojego niepokoju, ale jak mógłbym nie wymienić ulubionej powieści mojego ulubionego pisarza? Nasz wspólny przyjaciel to Dickens późny, a więc i mroczny, choć oczywiście po dickensowskiemu.

3. Jan Potocki Rękopis znaleziony w Saragossie (1847). Jak widać po dacie mam na myśli wersję skompilowaną przez Chojeckiego. Cieszę się, że zyskaliśmy w ostatnich latach możliwość zapoznania się z rekonstrukcją sporządzoną według domniemanego zamysłu autorskiego, ale cóż poradzę, że ten „nieprawdziwy” Rękopis był pierwszym, który przeczytałem.

4. Joseph Sheridan Le Fanu Obserwator (1872). Najwspanialszy utwór wiktoriańskiej literatury niesamowitej. Le Fanu chyba jako pierwszy pisarz wydobył pełnię grozy z sytuacji bycia obserwowanym. Z opowiadaniem tym zetknąłem się dzięki fenomenalnemu zbiorowi Fantastyczne opowieści Wydawnictwa Literackiego.

5. Raymond Roussel Locus Solus (1914). Swego czasu krążyły w różnych częściach internetu niepokojące obrazki będące jakoby symulacją objawów udaru mózgu – każdy element wygląda znajomo, ale nic nie jesteśmy w stanie rozpoznać. Locus Solus to ich powieściowy odpowiednik, choć nie jestem pewien czy to jeszcze literatura.

6. Antoni Słonimski Kroniki tygodniowe (1927-1939). Słonimski imponuje mi nie tylko jako pisarz, ale i jako człowiek. Kroniki niepokojące są przede wszystkim ze względu na swoją aktualność, ale mogę je czytać w kółko.

7. Mervyn Peake Tytus Groan (1946) albo Gormenghast (1950). Nie przeczytałem nigdy Tytusa samego, trzeciego tomu trylogii Gormenghast, ale muszę to w końcu nadrobić, bo dwie pierwsze części wywarły na mnie ogromne wrażenie. Obie książki cechują niesamowicie plastyczne opisy, jak przystało na powieści napisane przez malarza i ilustratora.

8. Alain Robbe-Grillet Żaluzja (1957). Paranoiczno-narratologiczne arcydzieło. Powieść, w której dosłownie nic się nie dzieje, a niepokoi jak mało która.

9. Roberto Bolaño 2666 (2004). Nagromadzenie zła w tej powieści jest tak przytłaczające, że nie wiem czy kiedykolwiek przeczytam ją po raz drugi.


Alain Robbe-Grillet.
(źródło: www.bbc.co.uk)

Żeby jednak nie zabrakło literatury japońskiej pozwolę sobie na podanie trzech najważniejszych według mnie powieści z nurtu detektywistyczno-niesamowitego, które najbardziej chciałbym przetłumaczyć:


1. Edogawa Ranpo Kotō no oni (Demon z samotnej wyspy, 1929-1930). Mam nadzieję, że ukaże się już w tym roku.

2. Oguri Mushitarō Kokushikan satsujin jiken (Zabójstwo w Domu Zarazy, 1934). Powieść detektywistyczna, która poziomem skomplikowania języka i fabuły sięga absolutnych granic absurdu. Ostatnie japońskie wydanie zawiera ponad 2000 przypisów. Nie spotkałem jeszcze osoby, która w pełni zrozumiałaby finałowe wyjaśnienia detektywa Norimizu.

3. Yumeno Kyūsaku Dogura magura (1935). Monumentalna powieść, która ponoć czyni szalonym i jednocześnie kryminał psychologiczny będący próbą odnalezienia klucza do japońskiej tożsamości. Czytałem ją chyba ze trzy miesiące, po pierwszych trzystu stronach jest już z górki.

Wywiad z Aleksandrą i Tomaszem Zelkami [wywiad #2]

Niedawno nakładem Wydawnictwa Lira ukazała się debiutancka powieść Aleksandry i Tomasza Zelków. "Cień wysokiej przestrzeni" budzi wielkie emocje na rodzimym rynku science-fiction. Recenzja już wkrótce, dzisiaj natomiast proponuję lekturę wywiadu z autorami.

Jak się pisze we dwójkę, plany na przyszłość, obowiązkowa polecajka ulubionych książek oraz wiele innych tematów. Aleksandra i Tomasz są niezmiernie ciekawymi rozmówcami. 

Zapraszam do lektury!

Książkę można kupić m.in. tutaj.


Autorzy książki.
(źródło: Aleksandra i Tomasz Zelek)


MILCZENIE LITER: Gratuluję debiutu! Dlaczego postanowiliście napisać książkę?

Aleksandra & Tomasz Zelek: Bardzo dziękujemy. Tematy, które są treścią naszej książki towarzyszyły nam od dawna, regularnie pojawiały się w dyskusjach. Pewnego dnia uznaliśmy, że spróbujemy nadać im spójną formę. Zaczęliśmy pisać. I tak, z czasem, notatki wyewoluowały w powieść. 

Pisaliście już wcześniej – reportaże, opowiadania, artykuły, cokolwiek?

To jest nasz absolutny debiut, jeżeli mówimy o beletrystyce. Lata temu pisaliśmy recenzje płyt i filmów, ale nie można przełożyć tego doświadczenia na pisanie pełnokrwistej powieści. 

Muszę zadać pytanie, na które odpowiadaliście już pewnie 518 razy… Jak się pisze książkę razem? Jak wyglądał Wasz proces twórczy?  Słyszałem, że Ola dyktowała, a Tomek wpisywał do Worda… 😊

Trafiłeś w punkt! Tak właśnie było. A poważnie, postanowiliśmy nie zdradzać szczegółów naszego procesu twórczego. Możemy tylko powiedzieć, że wypracowaliśmy skuteczną metodę, a tekst wielokrotnie przechodził przez obie pary rąk. W finalnym tekście nie da się jednoznacznie zidentyfikować, który fragment został napisany przez którą osobę. Oczywiście, w międzyczasie bardzo dużo dyskutowaliśmy, wspólnie prowadziliśmy research, a wiele pomysłów i rozwiązań fabularnych rodziło się właśnie w rozmowie.

No dobra, a kto w takim razie wymyślił tytuł? Tylko nie mówcie, że to też wspólna robota…

Na początku posługiwaliśmy się tymczasowym tytułem – roboczą nazwą projektu. Fraza „cień wysokiej przestrzeni” pojawiła się w trakcie pracy nad fabułą, gdy rozmawialiśmy o implikacjach niektórych twierdzeń fizycznych, w tym śmiałych prób dążących do stworzenia teorii wielkiej unifikacji. Na marginesie warto dodać, że jest to niesamowicie inspirująca dziedzina! Kiedy na poważnie zaczęliśmy zastanawiać się nad tytułem, uznaliśmy, że ta propozycja przykuwa uwagę, nawiązując między innymi do wielowymiarowej struktury Wszechświata. Tytuł dzięki temu jest intrygujący i wieloznaczny. W książce odnosimy się do niego w wypowiedziach naszych bohaterów, ale również bardziej metaforycznie. Wydawnictwu przedstawiliśmy także inne propozycje, ostatecznie jednak pozostaliśmy przy oryginalnej wersji. 

Czy były takie momenty, kiedy mieliście dosyć pisania, dosyć swoich własnych historii i bohaterów? Jeśli tak – jak sobie z tym radziliście?

Na szczęście nie było takiego momentu. Gdyby tak się działo, najprawdopodobniej nie udałoby nam się ukończyć powieści. Oboje jesteśmy aktywni zawodowo, byliśmy więc zmuszeni pisać „po godzinach” – wieczorami i weekendami, czasem nocami. Cały proces twórczy sprawiał, i dalej sprawia nam mnóstwo frajdy, więc nie traktowaliśmy tego jak przykrą konieczność. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie żałowaliśmy, że nie mogliśmy częściej zanurzać się w fabułę. Takie zanurzenie jest konieczne, by świat stał się autentyczny i przekonujący. Autor musi spędzać dużo czasu ze swoimi bohaterami, żyć razem z nimi w ich świecie. Jeśli się tego nie lubi, pisanie może okazać się drogą przez mękę.  

„Cień wysokiej przestrzeni” to jednorazowy eksperyment, ćwiczenie warsztatowe? Czy może jednak planujecie dłuższą obecność na rynku literackim?

Był to z pewnością rodzaj eksperymentu, to oczywiste. Pisząc nie mogliśmy być pewni, czy powieść trafi na rynek wydawniczy. Jednak bardzo chcieliśmy zrealizować to marzenie i doprowadzić do końca proces, który rozpoczęliśmy. Szczęśliwie, nawiązaliśmy współpracę z Wydawnictwem Lira, którego redakcja dostrzegła potencjał w naszej powieści. Na pewno nie przestaniemy pisać i mamy nadzieję, że uda nam się pozostać na rynku dłużej.

Jaka zatem będzie następna publikacja i kiedy można się jej spodziewać?

Planujemy kontynuację powieści, nawet jeśli nie bezpośrednią, to rozgrywającą się w tym samym uniwersum. Mamy sporo pomysłów, które jednak wymagają rozwinięcia i dopracowania. A kiedy? To jest uzależnione od wielu czynników. Chcemy, aby nasza kolejna książka była jeszcze lepsza, a to na pewno będzie wymagało czasu. 

Brzmi ciekawie. Interesuje mnie również tematyka książki. Jest ona wynikiem Waszych prywatnych zainteresowań, czy coś jeszcze wpłynęło na taki wybór? Przeprowadzaliście  research, czy macie na tyle duży zasób wiedzy w tej dziedzinie, że pisaliście „z głowy” ?

Narodziny silnej sztucznej inteligencji, czyli tak zwana osobliwość technologiczna, potencjalna kolonizacja Marsa i kierunki rozwoju pozaziemskich kolonii, szeroko rozumiana interakcja człowieka z inteligentnymi systemami, i wszelkie konsekwencje rozwoju technologicznego to tematy, które od zawsze nas poruszały. Mimo iż są one nam bliskie, podczas pisania byliśmy zmuszeni do przeprowadzenia obszernego researchu. W naszej powieści jest dużo „fiction”, ale chcieliśmy by prawdziwego „science” też nie zabrakło.   

Jak zatem widzicie nasze życie za 30 lat? Czy sztuczna inteligencja, elektronika i technologia jeszcze bardziej wedrą się w naszą codzienność?  To będzie chyba pierwszy moment w historii, kiedy ogół populacji - nawet starsze pokolenia – stanowić będą ludzie, którzy wychowywali się w erze komputerów.

Zgadza się. Wchodząc do ciemnego pokoju od razu szukamy włącznika światła. Wi-fi w każdym pomieszczeniu staje się oczywistością. Czujemy się niekomfortowo bez telefonu komórkowego. Technologia towarzyszy nam na każdym kroku i stała się nieodłącznym elementem naszego życia. Czasem w ogóle jej nie dostrzegamy. Jeśli nie wydarzy się coś nieprzewidywalnego, ta interakcja będzie się najpewniej pogłębiać. Złożone algorytmy już teraz pomagają m. in. prawnikom i lekarzom w podejmowaniu decyzji. Powstaje coraz więcej start-upów pracujących nad rozwiązaniami, które mogą pomóc w automatyzacji wielu, nawet skomplikowanych i złożonych zadań. Można tak wymieniać bez końca. W tym wszystkim staramy się pozostać techno-realistami, bo oczywiście istnieją też ciemne strony postępu. Przede wszystkim szeroko dyskutowana ostatnio kwestia ochrony naszej prywatności, big data, potencjalna manipulacja związana z tworzeniem baniek informacyjnych i skorelowana z tym pogłębiająca się polaryzacja społeczeństw, krajowy system oceny obywateli w Chinach, oparty na inwigilacji niemal każdej sfery ich życia. Te tematy nie istnieją już tylko na kartach powieści fantastycznonaukowych. To dzieje się naprawdę. To aktualne i ważne kwestie, o których nie możemy zapomnieć.

Jak układa się Wasza relacja z technologią? Korzystacie w pełni, czy od czasu do czasu włączacie tryb analogowy i separujecie się od lokalizacji, kilobajtów, sieci i Facebooka? 

Lubimy być offline tak często, jak tylko to możliwe. Długie spacery z psem, sport i aktywność na świeżym powietrzu to rzeczy, których staramy się nie zaniedbywać. Jednak pandemia wpłynęła na sposób w jaki spędzamy swój wolny czas, a technologia okazała się być bardzo pomocna w utrzymywaniu więzi z bliskimi. Co ciekawe, czytamy tylko „analogowo”. Nie bardzo potrafimy przekonać się do czytników i preferujemy książki w wersji papierowej. Wartością dodaną pandemicznej izolacji było za to więcej czasu, by nadrobić zaległe lektury. 

Mam podobnie – czytam tylko „analogowo”. A przy okazji: określenie „analogowy” budzić może skojarzenia z dźwiękiem i sprzętem muzycznym. Po lekturze książki, wysuwam nieśmiałą tezę, iż duże znaczenie ma dla Was muzyka. Świadczyć o tym może kilka ustępów „Cienia wysokiej przestrzeni”. Czy to prawda? Czego lubicie słuchać?

Bardzo ciekawe spostrzeżenie. Muzyka rzeczywiście jest dla nas bardzo ważna i towarzyszy nam na co dzień w niemal wszystkich aktywnościach. Kiedyś słuchaliśmy naprawdę dużo, udzielaliśmy się na forach muzycznych, pisaliśmy recenzje. Tomek grał na perkusji i produkował muzykę elektroniczną. Z biegiem czasu priorytety w tym względzie uległy pewnemu przewartościowaniu, a swój czas i energię lokujemy częściej w innych obszarach. Jednak zdecydowanie tęsknimy za dobrymi, głośnymi koncertami i festiwalami. Oboje słuchaliśmy kiedyś cięższych brzmień. Teraz trochę lżej i szerzej gatunkowo, ale nadal nie wyobrażamy sobie dnia bez dobrej muzyki. 

Na koniec mam dla Was zadanie. Ktoś przystawia Wam pistolet do głowy i każe wybrać 5 książek. 5 najlepszych, jakie czytaliście w życiu, które z pełną odpowiedzialnością możecie polecić. 5 książek Oli i 5 Tomka. Pamiętajcie, macie pistolet przy skroni więc, żadnych uników. Poproszę o konkrety! :)

Dokonanie takiego wyboru graniczy z niemożliwością, ale postaramy się sprostać zadaniu. 

Tomek: Pozostanę w klimacie naszej książki i wybiorę pięć pozycji, które uważam za ważne i inspirujące: 

„Solaris” Stanisława Lema - za niedościgniony ideał pod każdym względem. 

„Homo Deus” Yuvala Noah Harariego - za niesamowitą syntezę i mówienie o rzeczach trudnych w bardzo przystępny sposób. 

„Robot” Adama Wiśniewskiego-Snerga - za lekturę, która wyprzedziła swoje czasy. 

„Superinteligencja” Nicka Bostroma - za to, że mimo, iż nie jest to thriller tylko pozycja popularnonaukowa, niejednokrotnie podczas czytania miałem gęsią skórkę. 

A na koniec, może „2001: Odyseja Kosmiczna” Arthura C. Clarke’a - bo to chyba od tej książki zaczęła się moja przygoda z literaturą science-fiction. 

Ola: Zawsze mam wrażenie, że takie wybory są jednak podyktowane chwilą, i gdybyś zapytał za jakiś czas, odpowiedź mogłaby się różnić. Niemniej są pewne stałe, które znajdują się w tym zestawieniu:

„Solaris” Stanisława Lema – za ponadczasowość i magnetyzm tej opowieści oraz niesamowitą wyobraźnię jej autora.

„Król kłania się i zabija” Herty Müller – za wstrząsające świadectwo konfrontacji jednostki z machiną totalitaryzmu i rolę języka w tym procesie.

„Śniadanie mistrzów” Kurta Vonneguta – za błyskotliwą ironię, czarny humor i unikalny styl.

„Wielki Gatsby” F. Scotta Fitzgeralda - za słodko-gorzki, nostalgiczny obraz minionego, a jakby wciąż aktualnego czasu.

„Łowca androidów” Philipa K. Dicka - za zadanie pytań, które inspirują pokolenia twórców i wykreowanie ikonicznej już wizji androida jako bytu, który każe człowiekowi zastanowić się nad swoją istotą.


Dziękuję pięknie za Wasz czas i rozmowę. Życzę inspiracji i kolejnych książek!

My również bardzo dziękujemy! 


Wywiad z Tomaszem Pospiesznym [wywiad #1]

Tomasz Pospieszny jest z wykształcenia chemikiem, wykładowcą akademickim, a poza tym autorem wielu książek; specjalizuje sie w biografiach kobiet-naukowców. W tym roku nakładem wydawnictwa Po Godzinach ukazała się najnowsza z nich: "Maria Skłodowska-Curie. Zakochana w nauce". Recenzja książki już za kilka dni, a w międzyczasie zapraszam na wywiad, udzielony specjalnie dla bloga Milczenie Liter, za co rozmówcy serdecznie dziękuję. 

Osoby zainteresowane działalnościa profesora Pospiesznego na polu pisarskim i publicystycznym zapraszam na stronę Piękniejsza Strona Nauki.

Tomasz Pospieszny. W tle, nad prawym ramieniem, stoi jego najnowsza książka.
(źródło: Tomasz Pospieszny, fot. Hanna Koenig)


 

*****

MILCZENIE LITER: Skąd w ogóle u Ciebie zainteresowanie Marią?

Tomasz Pospieszny: W szkole podstawowej w wyniku awarii przeniesiono nas do klasy chemicznej. Tam wisiał portret Marii. Oczywiście wówczas nie wiedziałem kim była. Ale ten portret został mi w pamięci. Z czasem zacząłem o niej czytać. I tak narodziła się fascynacja, która pozostała do dziś.

Czy przesadą byłoby stwierdzenie, że Maria jest Twoją platoniczną miłością?

Nie, nie jest to przesada. David Starkey, historyk zajmujący sie czasami Tudorów, po napisaniu biografii Elżbiety I powiedział, że każdy biograf jest zawsze trochę zakochany w postaci, której życia bada. Wnikając w życie postaci historycznej badacz spędza z nią niemal 24 godziny na dobę. Cały czas przebywa się razem. To sprawia, że osoba, której życie starasz się opisać, staje się wyjątkowo bliska.

Rozumiem. Ale idąc tym tropem, można stwierdzić, że w Marii zakochany już były setki osób, które wcześniej badały jej życie i działalność naukową. Czy nie masz zatem takiego poczucia, że o Marii wszystko już wiadomo? Jest jeszcze w ogóle coś do odkrycia na tym polu? Wszak ukazało się tyle książek i artykułów na temat Marii Skłodowskiej-Curie, że siłą rzeczy większość z nich się dubluje.

Oczywiście, że dużo można odkryć!!! Jestem przekonany, że są jeszcze dziesiątki fotografii czy listów, które rzuciłyby wiele informacji o życiu Marii. Sądzę, że niezwykle interesująca książka mogłaby opowiadać o jej podróżach do Stanów Zjednoczonych. Należałoby zbadać i dokładnie opisać jej polskie korzenie. Myślę też, że świetnym pomysłem jest biografia całej rodziny Skłodowskich. Wiele można dokonać w przekładach książek o Marii. Nigdy nie ukazała się w języku polskim jej książka o pierwszej wojnie światowej. Zresztą biografia Marii autorstwa jej młodszej córki Ewy także nigdy nie ukazała się w całości w języku polskim. Należałoby tę książkę przetłumaczyć na nowo, dodać krytyczny komentarz.

A gdybyś sam mógł poznać jeden sekret z życia Marii…

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czasami czytając, czy też pisząc jej biografię mam wrażenie, że nie byłaby zadowolona, że zajmujemy się jej osobą. Myślę, że zdecydowanie wolałaby, żeby skupić się bardziej na jej pracy.

Wsiadasz do wehikułu czasu, który przenosi Cię 100 lat wstecz. Masz okazję zadać Marii jedno pytanie… Jak by ono brzmiało?

Wolałbym raczej wysłuchać jej wykładu, albo dyskretnie podejrzeć jak pracuje nad izolacją polonu i radu...

Widzę, że nie chcesz zdradzić…
Przyjemności muszę dozować stopniowo 😊

Tryptyk (nie tylko) o Marii. Autorem wszystkich książek jest Tomasz Pospieszny.
(źródło: Milczenie Liter)


 

W takim razie zmiana tematu. Wolisz pisać czy czytać książki?

Jedno wiąże się z drugim. Czytanie i odkrywanie sprawia mi olbrzymią radość. Opisywanie historii zapomnianych, a czasami nieznanych bohaterek nauki daje mi poczucie wolności i sprawiedliwości.

Odnośnie pisania - czy pisanie w czasie epidemii różni się zasadniczo czymś od pisania przed-epidemicznego?

Myślę, że w czasie epidemii jest więcej czasu na pisanie. Potrzebne materiały już dawno udało mi się zebrać, więc mam na tyle bogatą bibliotekę domową, że spokojnie mam się czym zająć. Niestety więcej czasu potrzeba na przygotowanie zajęć online. Ale tak naprawdę to wszystko kwestia organizacji.

Jaka zatem będzie następna publikacja (nie wierzę, że nic nie planujesz) i kiedy można się jej spodziewać?

W tej chwili zajmują mnie dwie historie. Jedna dotyczy życia Stefanii Horovitz, wspaniałej fizyczki jądrowej, zamordowanej w Treblince. Druga jest związana z historią atomistyki. Więcej nie zdradzę.

Przepraszam za określenie, ale jak Ty, do cholery, znajdujesz czas na to wszystko?

Pracuję głównie w nocy. To doskonały czas na pracę.

Ja bym chyba nie był w stanie pracować w nocy. Na koniec mam dla Ciebie zadanie. Ktoś przystawia Ci pistolet do głowy i każe wybrać 5 książek. 5 najlepszych, jakie czytałeś w życiu, 5 książek, które Cię ukształtowało, 5 książek, które poleciłbyś innym... wybierz dowolną opcję. Pamiętaj, masz pistolet przy skroni więc lepiej nie stosować uników. Poproszę o konkrety! :)

Pięć to zdecydowanie za mało. No, ale jeśli mam pistolet przy skroni to:
1) „Władca pierścieniˮ J.R.R. Tolkiena;
2) „Mistrz i Małgorzataˮ M. Bułhakowa;
3) „Imię różyˮ U. Eco;
4) „Doktor Jekyll i pan Hydeˮ R.L. Stevensona;
5) „Ulissesˮ J. Joyceʼa.

I naprawdę ostatnie pytanie: jaki jest Twój stosunek do piłki nożnej i czy kibicujesz jakiemuś klubowi? (jakiemu?)

Jeśli chodzi o sport to zdecydowanie preferuję pływanie i snookera. Kibicuje Williamsowi i Higginsowi. Trochę mniej lubię O’Sullivana. Jako Poznaniak kibicuję Lechowi Poznań, ale piłka nożna nigdy nie była dla mnie najważniejszym sportem.


Dziękuję pięknie za Twój czas i rozmowę. Życzę powodzenia w dalszej pracy!
Dziękuję również.

Copyright © MILCZENIE LITER