ALEKSANDRA ZELEK, TOMASZ ZELEK - Cień wysokiej przestrzeni [recenzja #27]
Kongres futurologiczny państwa Zelek.
***
Niedawno nakładem Wydawnictwa Lira ukazała się debiutancka powieść Aleksandry i Tomasza Zelków. "Cień wysokiej przestrzeni" budzi wielkie emocje na rodzimym rynku science-fiction. Recenzja już wkrótce, dzisiaj natomiast proponuję lekturę wywiadu z autorami.
Jak się pisze we dwójkę, plany na przyszłość, obowiązkowa polecajka ulubionych książek oraz wiele innych tematów. Aleksandra i Tomasz są niezmiernie ciekawymi rozmówcami.
Zapraszam do lektury!
Książkę można kupić m.in. tutaj.
Autorzy książki. (źródło: Aleksandra i Tomasz Zelek) |
MILCZENIE LITER: Gratuluję debiutu! Dlaczego postanowiliście napisać książkę?
Aleksandra & Tomasz Zelek: Bardzo dziękujemy. Tematy, które są treścią naszej książki towarzyszyły nam od dawna, regularnie pojawiały się w dyskusjach. Pewnego dnia uznaliśmy, że spróbujemy nadać im spójną formę. Zaczęliśmy pisać. I tak, z czasem, notatki wyewoluowały w powieść.
Pisaliście już wcześniej – reportaże, opowiadania, artykuły, cokolwiek?
To jest nasz absolutny debiut, jeżeli mówimy o beletrystyce. Lata temu pisaliśmy recenzje płyt i filmów, ale nie można przełożyć tego doświadczenia na pisanie pełnokrwistej powieści.
Muszę zadać pytanie, na które odpowiadaliście już pewnie 518 razy… Jak się pisze książkę razem? Jak wyglądał Wasz proces twórczy? Słyszałem, że Ola dyktowała, a Tomek wpisywał do Worda… 😊
Trafiłeś w punkt! Tak właśnie było. A poważnie, postanowiliśmy nie zdradzać szczegółów naszego procesu twórczego. Możemy tylko powiedzieć, że wypracowaliśmy skuteczną metodę, a tekst wielokrotnie przechodził przez obie pary rąk. W finalnym tekście nie da się jednoznacznie zidentyfikować, który fragment został napisany przez którą osobę. Oczywiście, w międzyczasie bardzo dużo dyskutowaliśmy, wspólnie prowadziliśmy research, a wiele pomysłów i rozwiązań fabularnych rodziło się właśnie w rozmowie.
No dobra, a kto w takim razie wymyślił tytuł? Tylko nie mówcie, że to też wspólna robota…
Na początku posługiwaliśmy się tymczasowym tytułem – roboczą nazwą projektu. Fraza „cień wysokiej przestrzeni” pojawiła się w trakcie pracy nad fabułą, gdy rozmawialiśmy o implikacjach niektórych twierdzeń fizycznych, w tym śmiałych prób dążących do stworzenia teorii wielkiej unifikacji. Na marginesie warto dodać, że jest to niesamowicie inspirująca dziedzina! Kiedy na poważnie zaczęliśmy zastanawiać się nad tytułem, uznaliśmy, że ta propozycja przykuwa uwagę, nawiązując między innymi do wielowymiarowej struktury Wszechświata. Tytuł dzięki temu jest intrygujący i wieloznaczny. W książce odnosimy się do niego w wypowiedziach naszych bohaterów, ale również bardziej metaforycznie. Wydawnictwu przedstawiliśmy także inne propozycje, ostatecznie jednak pozostaliśmy przy oryginalnej wersji.
Czy były takie momenty, kiedy mieliście dosyć pisania, dosyć swoich własnych historii i bohaterów? Jeśli tak – jak sobie z tym radziliście?
Na szczęście nie było takiego momentu. Gdyby tak się działo, najprawdopodobniej nie udałoby nam się ukończyć powieści. Oboje jesteśmy aktywni zawodowo, byliśmy więc zmuszeni pisać „po godzinach” – wieczorami i weekendami, czasem nocami. Cały proces twórczy sprawiał, i dalej sprawia nam mnóstwo frajdy, więc nie traktowaliśmy tego jak przykrą konieczność. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie żałowaliśmy, że nie mogliśmy częściej zanurzać się w fabułę. Takie zanurzenie jest konieczne, by świat stał się autentyczny i przekonujący. Autor musi spędzać dużo czasu ze swoimi bohaterami, żyć razem z nimi w ich świecie. Jeśli się tego nie lubi, pisanie może okazać się drogą przez mękę.
„Cień wysokiej przestrzeni” to jednorazowy eksperyment, ćwiczenie warsztatowe? Czy może jednak planujecie dłuższą obecność na rynku literackim?
Był to z pewnością rodzaj eksperymentu, to oczywiste. Pisząc nie mogliśmy być pewni, czy powieść trafi na rynek wydawniczy. Jednak bardzo chcieliśmy zrealizować to marzenie i doprowadzić do końca proces, który rozpoczęliśmy. Szczęśliwie, nawiązaliśmy współpracę z Wydawnictwem Lira, którego redakcja dostrzegła potencjał w naszej powieści. Na pewno nie przestaniemy pisać i mamy nadzieję, że uda nam się pozostać na rynku dłużej.
Jaka zatem będzie następna publikacja i kiedy można się jej spodziewać?
Planujemy kontynuację powieści, nawet jeśli nie bezpośrednią, to rozgrywającą się w tym samym uniwersum. Mamy sporo pomysłów, które jednak wymagają rozwinięcia i dopracowania. A kiedy? To jest uzależnione od wielu czynników. Chcemy, aby nasza kolejna książka była jeszcze lepsza, a to na pewno będzie wymagało czasu.
Brzmi ciekawie. Interesuje mnie również tematyka książki. Jest ona wynikiem Waszych prywatnych zainteresowań, czy coś jeszcze wpłynęło na taki wybór? Przeprowadzaliście research, czy macie na tyle duży zasób wiedzy w tej dziedzinie, że pisaliście „z głowy” ?
Narodziny silnej sztucznej inteligencji, czyli tak zwana osobliwość technologiczna, potencjalna kolonizacja Marsa i kierunki rozwoju pozaziemskich kolonii, szeroko rozumiana interakcja człowieka z inteligentnymi systemami, i wszelkie konsekwencje rozwoju technologicznego to tematy, które od zawsze nas poruszały. Mimo iż są one nam bliskie, podczas pisania byliśmy zmuszeni do przeprowadzenia obszernego researchu. W naszej powieści jest dużo „fiction”, ale chcieliśmy by prawdziwego „science” też nie zabrakło.
Jak zatem widzicie nasze życie za 30 lat? Czy sztuczna inteligencja, elektronika i technologia jeszcze bardziej wedrą się w naszą codzienność? To będzie chyba pierwszy moment w historii, kiedy ogół populacji - nawet starsze pokolenia – stanowić będą ludzie, którzy wychowywali się w erze komputerów.
Zgadza się. Wchodząc do ciemnego pokoju od razu szukamy włącznika światła. Wi-fi w każdym pomieszczeniu staje się oczywistością. Czujemy się niekomfortowo bez telefonu komórkowego. Technologia towarzyszy nam na każdym kroku i stała się nieodłącznym elementem naszego życia. Czasem w ogóle jej nie dostrzegamy. Jeśli nie wydarzy się coś nieprzewidywalnego, ta interakcja będzie się najpewniej pogłębiać. Złożone algorytmy już teraz pomagają m. in. prawnikom i lekarzom w podejmowaniu decyzji. Powstaje coraz więcej start-upów pracujących nad rozwiązaniami, które mogą pomóc w automatyzacji wielu, nawet skomplikowanych i złożonych zadań. Można tak wymieniać bez końca. W tym wszystkim staramy się pozostać techno-realistami, bo oczywiście istnieją też ciemne strony postępu. Przede wszystkim szeroko dyskutowana ostatnio kwestia ochrony naszej prywatności, big data, potencjalna manipulacja związana z tworzeniem baniek informacyjnych i skorelowana z tym pogłębiająca się polaryzacja społeczeństw, krajowy system oceny obywateli w Chinach, oparty na inwigilacji niemal każdej sfery ich życia. Te tematy nie istnieją już tylko na kartach powieści fantastycznonaukowych. To dzieje się naprawdę. To aktualne i ważne kwestie, o których nie możemy zapomnieć.
Jak układa się Wasza relacja z technologią? Korzystacie w pełni, czy od czasu do czasu włączacie tryb analogowy i separujecie się od lokalizacji, kilobajtów, sieci i Facebooka?
Lubimy być offline tak często, jak tylko to możliwe. Długie spacery z psem, sport i aktywność na świeżym powietrzu to rzeczy, których staramy się nie zaniedbywać. Jednak pandemia wpłynęła na sposób w jaki spędzamy swój wolny czas, a technologia okazała się być bardzo pomocna w utrzymywaniu więzi z bliskimi. Co ciekawe, czytamy tylko „analogowo”. Nie bardzo potrafimy przekonać się do czytników i preferujemy książki w wersji papierowej. Wartością dodaną pandemicznej izolacji było za to więcej czasu, by nadrobić zaległe lektury.
Mam podobnie – czytam tylko „analogowo”. A przy okazji: określenie „analogowy” budzić może skojarzenia z dźwiękiem i sprzętem muzycznym. Po lekturze książki, wysuwam nieśmiałą tezę, iż duże znaczenie ma dla Was muzyka. Świadczyć o tym może kilka ustępów „Cienia wysokiej przestrzeni”. Czy to prawda? Czego lubicie słuchać?
Bardzo ciekawe spostrzeżenie. Muzyka rzeczywiście jest dla nas bardzo ważna i towarzyszy nam na co dzień w niemal wszystkich aktywnościach. Kiedyś słuchaliśmy naprawdę dużo, udzielaliśmy się na forach muzycznych, pisaliśmy recenzje. Tomek grał na perkusji i produkował muzykę elektroniczną. Z biegiem czasu priorytety w tym względzie uległy pewnemu przewartościowaniu, a swój czas i energię lokujemy częściej w innych obszarach. Jednak zdecydowanie tęsknimy za dobrymi, głośnymi koncertami i festiwalami. Oboje słuchaliśmy kiedyś cięższych brzmień. Teraz trochę lżej i szerzej gatunkowo, ale nadal nie wyobrażamy sobie dnia bez dobrej muzyki.
Na koniec mam dla Was zadanie. Ktoś przystawia Wam pistolet do głowy i każe wybrać 5 książek. 5 najlepszych, jakie czytaliście w życiu, które z pełną odpowiedzialnością możecie polecić. 5 książek Oli i 5 Tomka. Pamiętajcie, macie pistolet przy skroni więc, żadnych uników. Poproszę o konkrety! :)
Dokonanie takiego wyboru graniczy z niemożliwością, ale postaramy się sprostać zadaniu.
Tomek: Pozostanę w klimacie naszej książki i wybiorę pięć pozycji, które uważam za ważne i inspirujące:
„Solaris” Stanisława Lema - za niedościgniony ideał pod każdym względem.
„Homo Deus” Yuvala Noah Harariego - za niesamowitą syntezę i mówienie o rzeczach trudnych w bardzo przystępny sposób.
„Robot” Adama Wiśniewskiego-Snerga - za lekturę, która wyprzedziła swoje czasy.
„Superinteligencja” Nicka Bostroma - za to, że mimo, iż nie jest to thriller tylko pozycja popularnonaukowa, niejednokrotnie podczas czytania miałem gęsią skórkę.
A na koniec, może „2001: Odyseja Kosmiczna” Arthura C. Clarke’a - bo to chyba od tej książki zaczęła się moja przygoda z literaturą science-fiction.
Ola: Zawsze mam wrażenie, że takie wybory są jednak podyktowane chwilą, i gdybyś zapytał za jakiś czas, odpowiedź mogłaby się różnić. Niemniej są pewne stałe, które znajdują się w tym zestawieniu:
„Solaris” Stanisława Lema – za ponadczasowość i magnetyzm tej opowieści oraz niesamowitą wyobraźnię jej autora.
„Król kłania się i zabija” Herty Müller – za wstrząsające świadectwo konfrontacji jednostki z machiną totalitaryzmu i rolę języka w tym procesie.
„Śniadanie mistrzów” Kurta Vonneguta – za błyskotliwą ironię, czarny humor i unikalny styl.
„Wielki Gatsby” F. Scotta Fitzgeralda - za słodko-gorzki, nostalgiczny obraz minionego, a jakby wciąż aktualnego czasu.
„Łowca androidów” Philipa K. Dicka - za zadanie pytań, które inspirują pokolenia twórców i wykreowanie ikonicznej już wizji androida jako bytu, który każe człowiekowi zastanowić się nad swoją istotą.
Dziękuję pięknie za Wasz czas i rozmowę. Życzę inspiracji i kolejnych książek!
My również bardzo dziękujemy!
Tomasz Pospieszny jest z wykształcenia chemikiem, wykładowcą akademickim, a poza tym autorem wielu książek; specjalizuje sie w biografiach kobiet-naukowców. W tym roku nakładem wydawnictwa Po Godzinach ukazała się najnowsza z nich: "Maria Skłodowska-Curie. Zakochana w nauce". Recenzja książki już za kilka dni, a w międzyczasie zapraszam na wywiad, udzielony specjalnie dla bloga Milczenie Liter, za co rozmówcy serdecznie dziękuję.
Osoby zainteresowane działalnościa profesora Pospiesznego na polu pisarskim i publicystycznym zapraszam na stronę Piękniejsza Strona Nauki.
Tomasz Pospieszny. W tle, nad prawym ramieniem, stoi jego najnowsza książka. (źródło: Tomasz Pospieszny, fot. Hanna Koenig) |
*****
MILCZENIE LITER: Skąd w ogóle u Ciebie zainteresowanie Marią?
Tomasz Pospieszny: W szkole podstawowej w wyniku awarii przeniesiono nas do klasy chemicznej. Tam wisiał portret Marii. Oczywiście wówczas nie wiedziałem kim była. Ale ten portret został mi w pamięci. Z czasem zacząłem o niej czytać. I tak narodziła się fascynacja, która pozostała do dziś.
Czy przesadą byłoby stwierdzenie, że Maria jest Twoją platoniczną miłością?
Nie, nie jest to przesada. David Starkey, historyk zajmujący sie czasami Tudorów, po napisaniu biografii Elżbiety I powiedział, że każdy biograf jest zawsze trochę zakochany w postaci, której życia bada. Wnikając w życie postaci historycznej badacz spędza z nią niemal 24 godziny na dobę. Cały czas przebywa się razem. To sprawia, że osoba, której życie starasz się opisać, staje się wyjątkowo bliska.
Rozumiem. Ale idąc tym tropem, można stwierdzić, że w Marii zakochany już były setki osób, które wcześniej badały jej życie i działalność naukową. Czy nie masz zatem takiego poczucia, że o Marii wszystko już wiadomo? Jest jeszcze w ogóle coś do odkrycia na tym polu? Wszak ukazało się tyle książek i artykułów na temat Marii Skłodowskiej-Curie, że siłą rzeczy większość z nich się dubluje.
Oczywiście, że dużo można odkryć!!! Jestem przekonany, że są jeszcze dziesiątki fotografii czy listów, które rzuciłyby wiele informacji o życiu Marii. Sądzę, że niezwykle interesująca książka mogłaby opowiadać o jej podróżach do Stanów Zjednoczonych. Należałoby zbadać i dokładnie opisać jej polskie korzenie. Myślę też, że świetnym pomysłem jest biografia całej rodziny Skłodowskich. Wiele można dokonać w przekładach książek o Marii. Nigdy nie ukazała się w języku polskim jej książka o pierwszej wojnie światowej. Zresztą biografia Marii autorstwa jej młodszej córki Ewy także nigdy nie ukazała się w całości w języku polskim. Należałoby tę książkę przetłumaczyć na nowo, dodać krytyczny komentarz.
A gdybyś sam mógł poznać jeden sekret z życia Marii…
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czasami czytając, czy też pisząc jej biografię mam wrażenie, że nie byłaby zadowolona, że zajmujemy się jej osobą. Myślę, że zdecydowanie wolałaby, żeby skupić się bardziej na jej pracy.
Wsiadasz do wehikułu czasu, który przenosi Cię 100 lat wstecz. Masz okazję zadać Marii jedno pytanie… Jak by ono brzmiało?
Wolałbym raczej wysłuchać jej wykładu, albo dyskretnie podejrzeć jak pracuje nad izolacją polonu i radu...
Widzę, że nie chcesz zdradzić…
Przyjemności muszę dozować stopniowo 😊
Tryptyk (nie tylko) o Marii. Autorem wszystkich książek jest Tomasz Pospieszny. (źródło: Milczenie Liter) |
W takim razie zmiana tematu. Wolisz pisać czy czytać książki?
Jedno wiąże się z drugim. Czytanie i odkrywanie sprawia mi olbrzymią radość. Opisywanie historii zapomnianych, a czasami nieznanych bohaterek nauki daje mi poczucie wolności i sprawiedliwości.
Odnośnie pisania - czy pisanie w czasie epidemii różni się zasadniczo czymś od pisania przed-epidemicznego?
Myślę, że w czasie epidemii jest więcej czasu na pisanie. Potrzebne materiały już dawno udało mi się zebrać, więc mam na tyle bogatą bibliotekę domową, że spokojnie mam się czym zająć. Niestety więcej czasu potrzeba na przygotowanie zajęć online. Ale tak naprawdę to wszystko kwestia organizacji.
Jaka zatem będzie następna publikacja (nie wierzę, że nic nie planujesz) i kiedy można się jej spodziewać?
W tej chwili zajmują mnie dwie historie. Jedna dotyczy życia Stefanii Horovitz, wspaniałej fizyczki jądrowej, zamordowanej w Treblince. Druga jest związana z historią atomistyki. Więcej nie zdradzę.
Przepraszam za określenie, ale jak Ty, do cholery, znajdujesz czas na to wszystko?
Pracuję głównie w nocy. To doskonały czas na pracę.
Ja bym chyba nie był w stanie pracować w nocy. Na koniec mam dla Ciebie zadanie. Ktoś przystawia Ci pistolet do głowy i każe wybrać 5 książek. 5 najlepszych, jakie czytałeś w życiu, 5 książek, które Cię ukształtowało, 5 książek, które poleciłbyś innym... wybierz dowolną opcję. Pamiętaj, masz pistolet przy skroni więc lepiej nie stosować uników. Poproszę o konkrety! :)
Pięć to zdecydowanie za mało. No, ale jeśli mam pistolet przy skroni to:
1) „Władca pierścieniˮ J.R.R. Tolkiena;
2) „Mistrz i Małgorzataˮ M. Bułhakowa;
3) „Imię różyˮ U. Eco;
4) „Doktor Jekyll i pan Hydeˮ R.L. Stevensona;
5) „Ulissesˮ J. Joyceʼa.
I naprawdę ostatnie pytanie: jaki jest Twój stosunek do piłki nożnej i czy kibicujesz jakiemuś klubowi? (jakiemu?)
Jeśli chodzi o sport to zdecydowanie preferuję pływanie i snookera. Kibicuje Williamsowi i Higginsowi. Trochę mniej lubię O’Sullivana. Jako Poznaniak kibicuję Lechowi Poznań, ale piłka nożna nigdy nie była dla mnie najważniejszym sportem.
Dziękuję pięknie za Twój czas i rozmowę. Życzę powodzenia w dalszej pracy!
Dziękuję również.
Po
prostu nie wypada, aby Kuba nie przeczytał zbioru opowiadań z Kuby. Czułem ostatnimi czasy jakiś niewielki ból istnienia, wiercenie się duszy; coś nieuchwytnego nie dawało mi spokoju –
być może było to właśnie to. Więc Kuba przeczytał.
Rewolucja
kubańska, Fidel Castro, Josѐ Marti, relacje z Ameryką – to wszystko porusza w
swoim wstępie tłumaczka i zarazem redaktorka zbioru, Beata Babad, udanie (choć może nieco zbyt politycznie) wprowadzając czytelnika w gorącą atmosferę Kuby. Wstęp
kończy słowami, z którymi nie sposób się nie zgodzić:
[Opowiadania] dotyczą tych odwiecznych i niezmiennych dramatów, które człowiek rozwiązać musi sam niezależnie od spraw ustrojowych, rozwiązuje je jednak związany z glebą, z której wyrasta.
Ta gleba – osobliwa i niepowtarzalna – nadaje opowiadaniom kubańskim szczególne ciepło, kolorystykę, tonację.
Na
pierwszy rzut ucha, kierunek kubański może się wydawać nieco abstrakcyjny, ale
dopiero lektura „Koralowego konia” uświadomiła mi, ilu świetnych pisarzy wydała
kubańska ziemia: Cabrera Infante, Onelio Cardoso, Casey Calvert, Alejo
Carpentier, Samuel Feijóo, czy Virgilio Piñera. A przecież są jeszcze inni, jak
chociażby recenzowany niedawno na blogu Reinaldo Arenas. Co za urodzaj!
Większość
z nich nie zawodzi, lecz niestety – jak to w tego typu antologiach bywa – dobre
wrażenie psuje kilka naprawdę przeciętnych opowiadań, gdzie do czytania trzeba
się zmuszać.
Na koniec, tradycyjnie, wymienię kilka najlepszych moim zdaniem opowiadań zawartych w tym zbiorze.
5.
GUILLERMO CABRERA INFANTE – Na wielkim Ecbó
Zakochana i nieco zblazowana para odwiedza rytualne murzyńskie święto Ecbó. Wśród rytmicznego transu, niezrozumiałych inwokacji, między rzucanymi tu i ówdzie półsłówkami kształtuje się ich przyszłość. Jest klimat.
4. ONELIO
JORGE CARDOSO – Koralowy koń
Tytułowe, dobre opowiadanie, dotykające bardzo ważnego problemu, który zauważyłem w wielu związkach i małżeństwach. Chodzi o brak zrozumienia dla potrzeb artystycznej duszy i rozdźwięk między rutyną codzienności a tym czymś ponad. Kuter rybacki „Eumelia”, czterej rybacy żyjący z połowu langust. Od lat życie ich biegnie utartym schematem. Pewnego dnia miejsce na kutrze wynajmuje nieznany bogacz, a następnie całymi dniami leży na dnie łodzi, obserwując dno morza i wypatrując koralowego konia - o istnieniu którego jest przekonany.
3. ANTÓN ARRUFAT – Starość
Urocza opowiastka o iluzji, jaką wybudował wokół siebie pewien samotny staruszek Florencio. By nawiązać więź ze światem, z którym coraz mniej go już łączy, postanawia zapisać się na wszystkie możliwe korespondencyjne kursy, zamawia reklamy, foldery... Wszystko po to, by wraz z nadejściem listonosza ukoić serce na widok dziesiątek kopert zaadresowanych do niego i TYLKO do niego.
2.
CASEY CALVERT – Do widzenia, i dziękuję za wszystko
Przejmujące do szpiku kości studium samotności. Główny bohater jest tak samotny, że postanawia wymyślić sobie przyjaciółkę. Martę: piękną kobietę, mającą w sobie coś „złocistego”. Pierwszy raz spotykają się w bibliotece… Pozwolę sobie zdradzić, że nie jest to ich ostatnie spotkanie.
1.
VIRGILIO PIÑERA – Cukierek
Virgilio Piñera, dzisiejszy zwycięzca (źródło: www.losarciniegas.blogspot.com) |
Przednia historia. Ludzie gniotą się w zatłoczonym autobusie. Obok bohatera opowiadania siada starsza kobieta z dzieckiem na kolanach. Malec prosi o cukierka i dostaje go. Starowina częstuje również panienkę siedzącą naprzeciwko, która zjada cukierka i po chwili pada martwa na podłogę autobusu. Jak zachowają się współpasażerowie? Świetna, psychologiczna analiza autobusowej społeczności, do tego napisana brudną, oleistą tkanką słowną. Wyśmienite!
Starucha, niby uosobienie niewzruszoności, trzyma cukierek w palcach i rzuca na prawo i lewo wyzywające spojrzenia. W tym czasie dziecko, jeszcze głębiej, jeśli to możliwe, pogrążone w swym zagapieniu, wydobywa z siebie basowy głos, aby wygłosić jedno tylko słowo, będące zarazem sumą zwierzęcości: „Daj”. I rozdziawia olbrzymie usta. Ona, wyciągając rękę, patrzy na siedzącą dziewczynę, która, zafascynowana tak obrzydliwą sceną, nie może od niej oderwać wzroku. Wtedy starucha trzymając cukierek prawie już w ustach powiada, spoglądając znowu na dziewczynę: „Pepito, powinieneś być uprzejmy, poczęstuj cukierkiem tę ładną panienkę”. Pepito, bez słowa protestu, bez niezadowolonej miny, z tym chłodem, z jakim morderca wybiera swą ofiarę, chwyta cukierek końcami palców i podaje jej. Musi być w tym coś nakazującego albo coś głębszego, coś, czego nie potrafię przeniknąć.
W
dzisiejszych czasach obserwujemy dewaluację pojęcia „geniusz”. Sprawdziłem w
Internecie i mianem tym ochrzczono między innymi: Freddy’ego Adu (miał być owym
bogiem futbolu, a zarabia na życie narzucając się ludziom w aplikacji Cameo),
czy niejakiego Mateusza Chmielarka (geniusz marketingu). Nawet jeśli nie
jesteśmy geniuszami, zawsze istnieje szansa, że wpadniemy na genialne
rozwiązanie. Potrafią to nawet przedmioty, na przykład rębak elektryczny do
gałęzi marki Faworyt, czy podręczna torba na nogę. (nie powinna się nazywać
podnożna?). Nawet jeśli w powyższych umysłach i przedmiotach dopatrzymy się
geniuszu, nie wiemy nic o ich szaleństwie. Dopiero szalony geniusz elektryzuje
nas na poważnie.
Co
ciekawe, nauka zdaje się częściowo potwierdzać, że kreatywność i objawy psychopatologiczne
są ze sobą silnie powiązane, choć nie należy utożsamiać geniuszu z szaleństwem.
Pisze o tym m.in. dr hab. Hanna Karakuła w swoim ciekawym artykule pt. „Czy
istnieje związek między geniuszem a szaleństwem?”. <LINK>
Książka Carlsona to podróż do czasów, kiedy istnieli prawdziwi romantyczni i szaleni geniusze. Na te miano bezdyskusyjnie zasłużył Nikola Tesla – urodzony na terenie dzisiejszej Chorwacji Serb z amerykańskim obywatelstwem. Wynalazca, naukowiec, inżynier, badacz, ekscentryk i wizjoner.
Młody Nikola Tesla (za: www.letheko.pl) |
Choć termin „biografia” sugeruje opis całego życia wynalazcy, autor skupia się na wybranych aspektach, głównie latach rozkwitu i upadku Tesli (1888 – 1905) – ich opis zajmuje prawie ¾ objętości książki. Nieco po macoszemu potraktowane zostało dzieciństwo „Czarodzieja” oraz schyłkowe lata jego życia. Co ważne: Carlson korzysta z całej masy źródeł (czasopisma, stare periodyki, inne biografie), które są świetnie udokumentowane. Każdy zainteresowany bez problemu znajdzie odniesienie do odpowiedniego źródła. Biografia wzbudza więc zaufanie i muszę oddać autorowi wyrazy szacunku, ponieważ wykonał olbrzymią robotę. Łyżka dziegciu to brak indeksu nazwisk, rzecz wręcz nie do pomyślenia w „profesjonalnej” biografii.
Książka
napisana jest wprawdzie przystępnym językiem, ale zawiera mnóstwo naukowych
opisów. Będziemy więc czytać dokładne relacje z budowy oscylatorów, badania
napięcia prądu, jego fazach itp. Dla znawców tematu i osób o naukowych umysłach
- niewątpliwa zaleta, dla „przeciętnego” czytelnika – będzie to momentami droga
przez mękę. Sposobem Tesli, proponuję przeprowadzenie eksperymentu. Otworzę
książkę na losowej stronie i przytoczę stricte techniczny fragment – jeśli
takowy się tam znajdzie.
Bum!
Padło na stronę 138:
Sięgając po swą wiedzę z optyki matematycznej, Ferraris założył, że powinna istnieć różnica fazy 90 stopni pomiędzy prądem wejścia i wyjścia w transformatorze. Następnie założył, że jeśli istnieje taka różnica fazy, te dwa prądy powinny wytworzyć ruch obrotowy, tak jak dwie fale świetlne różniące się fazą o 90 stopni tworzyły koliste interferencje.
To
nie wyjątek, a potwierdzenie pewnej reguły. Ostrzegałem.
Mimo
to, warto zachować skupienie podczas lektury, ponieważ na kilkuset stronach autor
poukrywał wiele ciekawych informacji. Dowiedziałem się na przykład, że Tesla
był o krok od wynalezienia promieniowania X (nazwanego później rentgenowskim) –
nie przypatrzył się jednak dokładnie zdjęciu i nie domyślił się, że płytka ze
zdjęcia została naświetlona promieniami rentgenowskimi. Gdyby to zrobił,
wyprzedziłby Wilhelma Röntgena o kilka miesięcy.
Co
jeszcze? Tesla wywołał sztuczne trzęsienie ziemi. Nawet dzisiaj wydaje się to
nieprawdopodobne, ale zdarzyło się naprawdę:
Eksperymentowałem z wibracjami (…). Uruchomiłem jedną z moich maszyn i chciałem zobaczyć, czy uda mi się ją zestroić z wibracjami budynku. Zwiększałem moc krok po kroku. Rozległ się szczególny, trzeszczący dźwięk.
Zapytałem jednego z mych asystentów, skąd dźwięk ten pochodził. Nie wiedzieli. Zwiększyłem moc maszyny jeszcze trochę. Rozległ się głośniejszy trzask. […]
Nagle
cała ciężka aparatura w pomieszczeniu zaczęła latać. Chwyciłem młot, i rozbiłem
maszynę. Jeszcze kilka chwil, a budynek runąłby nam na głowy. Na ulicy na
zewnątrz panowało pandemonium. Przyjechała policja i ambulanse. Powiedziałem
moim asystentom, by nic nikomu nie mówili. Policji powiedzieliśmy, że to
musiało być trzęsienie ziemi. Niczego więcej się nie dowiedzieli”.
Inna,
tym razem bardziej zabawna historia, związana jest z oscylatorem mechanicznym,
zbudowanym przez Teslę. Podczas eksperymentów z wibracjami:
Nagle jednak Tesla i jego asystenci poczuli konieczność udania się do ubikacji za potrzebą. „Ci z nas, którzy pozostali dłużej na platformie, poczuli niewysłowioną i pilną potrzebę, którą trzeba było natychmiast załatwić”. Zawsze wyczulony na okazję Tesla dostrzegł zastosowanie dla swego wynalazku, rozumiejąc, że szybkie wibracje pomagały przesunąć pokarm przez jelita i że wibrująca platforma mogła pomóc ofiarom niestrawności.
Zaskoczył
mnie też osobliwy sposób Tesli na walkę z depresją. Terapia polegała na stymulacji
elektrowstrząsami, co wg wynalazcy dawało olbrzymi zastrzyk energii i
entuzjazmu. Nota bene, trudno się dziwić depresji, gdy w Twoim laboratorium
wybucha pożar i w jednej chwili tracisz nie tylko pieczołowicie budowane
urządzenia, ale i wszystkie notatki: owoców 10 lat pracy. Tesla doświadczył
tego w 1895 roku.
Jego
prace przez wiele lat wzbudzały zainteresowanie prasy, społeczeństwa, wyższych
sfer oraz innych naukowców. Tesla znał się z wieloma wielkimi tamtych czasów, m.in.
z Markiem Twainem, czy „naszym” Ignacym Paderewskim.
Do
badania elektryczności zainspirował go… kot. Plotkowano o jego homoseksualiźmie,
w ostatnich latach życia bał się zarazków, dbał o zachowanie metrowej
odległości od innych ludzi. Brzmi znajomo? Carlson porusza wszystkie te wątki w
swej biografii.
Autor
unika powtarzania znanych mitów z życia Tesli, logicznie i bez sensacyjnego
tonu tłumaczy na przykład „konfiskatę” notatek Tesli przez FBI po jego śmierci.
Nie ulega wątpliwości, że Tesla geniuszem był, ale – pamiętajmy – miał też
swoje wady. Mógłby być uznany za człowieka zuchwałego. Lubił się przechwalać, miał duszę showmana. Uwielbiał urządzać pokazy
swych wynalazków, opowiadać o nich i snuć przyszłościowe wizje. W niektórych
momentach jego życia zabrakło jednak konkretów, skupienia i działania, stąd też
dał się np. wyprzedzić Marconiemu w drodze do odkrycia telegraficznego
przesyłania wiadomości. Potrafił być natrętny i buńczuczny, czym zniechęcał
potencjalnych sponsorów.
Prawdopodobnie ostatnie zdjęcie Tesli (źródło: domena publiczna) |
Między innymi dlatego, Tesla spadł ze szczytu na dno. Na przestrzeni lat, szacunek i respekt (a nawet podziw) którym się cieszył, przerodziły się w niechęć i pobłażliwe uśmieszki. Carlson dobrze i skrupulatnie opisuje ten proces.
Nie
ulega dla mnie wątpliwości, że „Tesla…” to świetnie udokumentowana biografia,
czerpiąca garściami z wielu źródeł. Mało tego, nie czyni ona z Tesli
superbohatera, który zamieniał w złoto wszystko, czego dotknął. Nie jest więc
ani nadmiernie hagiograficzna, ani krytyczna i jest to jej niewątpliwy atut.
Carlson
wpada jednak w sprzeczność: jako biograf, chciałby trafić ze swoja książką do
jak największej liczby czytelników, z drugiej strony sam ogranicza ich liczbę
poprzez nadmierne nasycenie swego dzieła technikaliami. We wstępie wprawdzie zaznacza (i ostrzega),
że chciałby znaleźć równowagę między osobą Tesli a jego dziełami, sztuka ta
jednak nie do końca mu się udaje, co czyni biografię Tesli złotem dla
zuchwałych.
Nadszedł czas (zasłużonego) urlopu. Będzie to okazja nie tylko do wypoczynku i relaksu, ale także do tego, co tygrysy lubią najbardziej, czyli... czytania! Wracam za 3 tygodnie, a kolejna recenzja opublikowana zostanie 10 października.
Jakieś propozycje na post-wakacyjną lekturę?
Pożegnam się młodzieżowo, co pozwoli mi się poczuć młodziej.
Zatem: nara, papsy & do zo w październiku! :)
W sercu każdego zazdrosnego mężczyzny kryją się jakieś motywy tchórzostwa.
MIGUEL OTERO SILVA - "Śmierć Honoria"