EUGЀNE IONESCO - Samotnik [recenzja #17]




...czyli rumuńska opowieść o tym, jakby to było mieć masę pieniędzy i nie musieć pracować.


Daj mi święty spokój!

Pierwsze to moje spotkanie z Ionesco, i pierwsze z literaturą rumuńską.

Zdarzyło się Wam czasem marzyć o tym, jakby to było, gdyby nie trzeba było chodzić do pracy ? Wylegiwać się w łóżku, nie stresować przełożonym i na dodatek mieć pieniądze na życie ? Tak właśnie zaczyna się historia Samotnika:

Przeciętny, ponad trzydziestoletni mężczyzna, niewymieniony nawet z imienia, dziedziczy po wujku w Ameryce dużą fortunę. Decyduje się odejść z pracy, wyprowadza się, kupuje mieszkanie, zatrudnia służącą. Irytują go ludzie, więc nie chce mieć z nimi kontaktu. Myśli sobie, że może wreszcie zacznie podróżować i poznawać świat… ale jeszcze nie od razu. Najpierw musi trochę odpocząć. Dostaje to, o czym marzą babcie i dziadki, o czym śnią rodzice małych dzieci: święty spokój! Ale zaraz zaraz… Co tak w zasadzie można robić, gdy już się go ma?

Eugène Ionesco
(źródło: www.steemit.com)

Czy da się przedawkować święty spokój? I zasmakować prawdziwej samotności?

Ach, gdybym miał talent filozoficzny! Wiedziałbym tyle rzeczy. Wiedziałbym te same rzeczy, ale tłumaczyłbym je sobie lepiej.

Niemoc pojmowania nieskończoności

Szczęście rozpiera naszego bohatera (wiem, rymuje się – ale rym niezamierzony, do tego słaby). Nie musi wstawać rano z łóżka. Drzemki w ciągu dnia? Proszę bardzo. Gazeta pod nos? A czemu nie, pieniądze wszak ma! Alkohol? Kiedy tylko chce, szczególnie koniak.  Alkohol odgrywa zresztą w tej historii ważną rolę. Tak jak w rzeczywistości, pomaga uśmierzyć ból codzienności. Dla koneserów alkoholi podaję informację, że dla tytułowego Samotnika, oprócz koniaku wypijanego w domu, ból istnienia najlepiej uśmierzało wino Beaujolais, okazjonalnie Campari. Codziennie podczas obiadu, spożywanego w pobliskiej restauracji, bohater wypija butelkę wina (a czasem nawet więcej).

Wyjścia te oraz rytualne czytanie gazety, to praktycznie jedyny kontakt Samotnika ze światem zewnętrznym. Nie lubi ludzi i źle się czuje w ich towarzystwie:

Ludzie mogą zamącać nasze przyzwyczajenia. I co im mówić? Nie mam nic interesującego do powiedzenia innym. A to, co mówią inni, nie interesuje mnie również. Obecność innych zawsze mnie krępowała. Między nimi a mną jest rodzaj niewidzialnej ściany.

W nowej rzeczywistości, mimo dobrowolnego zamknięcia się w czterech ścianach, wyrabia sobie pewne nawyki. Obiad w restauracji, drzemka, kilka łyków koniaku, rano gazeta, jakiś spacer. Poznaje inną stronę egzystencji. Częściej obserwuje niebo, wpatruje się w barwę i kolory swojej szafy, podziwia widoki z okien. Podgląda ludzi, uwikłanych w codzienną gonitwę. Nawiasem mówiąc, obserwacja kolorów własnych mebli… Czy ktoś z Was tego próbował? Brzmi fascynująco 😊

Tak mija dzień za dniem. Wkrótce jednak zaczynają dawać o sobie znać wewnętrzne rozterki i niepokoje Samotnika. Mimowolnie filozofuje, zapętlając się we własnych myślach, sprzecznościach i dogmatach. Zadaje sobie pytania o sens rzeczy, życia, drąży i dopytuje; tylko po to, by w końcu zrezygnować i odbić się od ściany, nie uzyskawszy żadnych odpowiedzi. Sam siebie nazywa „widzem wśród aktorów”. Zaczyna się gubić w przedmiotach i słowach :

Przedmioty straciły, wydawało mi się, swoją funkcję. Robiłem coś z tymi przedmiotami, ale wydawało mi się, że przedmioty te nie są przeznaczone do tego, co z nimi robiłem, a nawet że są poza wszelką użytecznością. Jak gdybym nie miał prawa ich dotykać.

Dylematy paraliżują go. Nieraz , dosłownie, nie potrafi się nawet ruszyć. Oblewa się gorącym potem i irytuje na innych ludzi, którzy potrafią ot tak sobie iść do pracy, nie przejmując się tym, po co w ogóle istnieją. On tak nie potrafi. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego bardzo chciałby w ogóle nie myśleć. Nie potrafi jednak utrzymać w ryzach swego niespokojnego umysłu.

Mówi sam o sobie:

Dźwigam cały ciężar chwili, który przytłacza mnie tak bardzo, że nie mam już możności korzystać z niej lub choćby nawet tą chwilą się cieszyć.

Ma jednak swoje sposoby na walkę z chandrą i smutkiem.

Mam metodę, żeby wydobywać się ze smutku albo z trwogi, ale działa nie zawsze. Metoda polega na tym, żeby wpatrywać się w otaczające mnie przedmioty, w ludzi, z możliwie jak największą uwagą. Wczepiać się w to. Patrzę bardzo, bardzo uważnie i nagle jakbym widział wszystkich tych ludzi i świat po raz pierwszy. A wtedy staje się to niepojęte i dziwaczne.

W końcu odkrywa, że trzeba się liczyć z ludźmi. Instaluje telefon. Iwona – kelnerka poznana w jego ulubionej restauracji – wprowadza się do niego, dzięki czemu odczuwa chwilowe przypływy szczęścia – nie zaprzestaje jednak swych  rozmyślań.

Mimo wszystko trzeba się liczyć z ludźmi. Istnieją, skoro mnie nudzą, wtrącając się do moich spraw. To wystarczy, żebym dał za wygraną i wpadł między nich. Wyciągają człowieka poza rzeczywistość, zamykają go w swojej rzeczywistości. A raczej w swoim sposobie widzenia. Przyswajamy sobie ich optykę. Człowiek spostrzega, że musi liczyć się z innymi.

Ozdobą książki są „starcia” samotnika ze starszą stróżką, pilnującą wejścia do domu. Jej gniewne spojrzenia, rzucane zza okiennej firanki, nie pozwalają mu na swobodne wyjście na spacer. Każdorazowo wchodząc lub wychodząc z budynku, spogląda na okienko stróżki licząc, że nie napotka jej wzroku. Na próżno.

Czy Ionesco sam był samotnikiem?
(źródło: https://scala.cgsociety.org/bn75/ze-eugene-ionesco)

A w tle historii? Wojna domowa. Rewolucja.  Przemoc, ludzie zabijają się nawzajem. Niebezpiecznie na ulicach. Dni mijają przy strzałach z karabinu – trzeba się do nich jakoś przyzwyczaić. Rewolucjoniści wznoszą barykady. To przenośnia:  Samotnik takie same barykady wznosił wewnątrz siebie. W końcu, umiera stara stróżka, a samotnik zasłania okna, zaszywa się w domu i, wydaje mu się, osiągnął swój cel: nikt się nim w końcu nie przejmuje. Zostaje sam w środku wojny domowej. Gdy wszystko się uspokaja, wychodzi na zewnątrz. A tam… nie zdradzę zakończenia.

Być (samotnym) czy nie być? Oto jest pytanie

„Samotnika” nie czyta się łatwo. Brak jakiejkolwiek fabuły i szczątkowe dialogi nie ułatwiają zadania. Narracja jest konkretna do bólu, bez żadnych zbędnych upiększeń. Przykład:

Wszedłem do pokoju-salonu. Umieściłem obok kanapy butelkę i gazetę, wróciłem do przedpokoju, żeby zdjąć kapelusz i palto. Zawróciłem po kieliszek do kredensu, którego drzwiczki zamknąłem, i skierowałem się ku kanapie okrążając stół. Wyciągnąłem się na kanapie pod oknem. Wstałem, żeby zdjąć buty, wyciągnąłem się znów na niebieskiej kanapie. Uniosłem się, żeby nalać koniaku do kieliszka, który wziąłem z kredensu, zakorkowałem butelkę, wypiłem kieliszek dwoma łykami, wziąłem gazetę i wyciągnąłem się znów.

Postacie są „zwichnięte”. Posługaczka-niemowa, gniewna stróżka, Iwona i jej popękane dłonie, kulawy Rosjanin itp.

Z postaciami tymi ma styczność bohater opowiadania Ionesco. Próbuje się odgrodzić od wszystkich, ale polega. Nie da się tak. Mimo wytrwałych prób izolacji, świat i tak wyciągnął swe wszędobylskie łapska po niego.

Czy warto zatem przeczytać Samotnika?

Jedyna powieść w dorobku Ionesco to bez wątpienia mądra rzecz. Ciekawy materiał do analizy psychologicznej. Z morałem i przestrogą. Ma swoje momenty, ale w pozostałych fragmentach musiałem się nieraz zmuszać do dalszej lektury, która jest sucha i jeśli już dostarcza przyjemności, to chropowatej. Studium samotności w proszku.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER