EDMOND HAMILTON - Skarb na Oberonie [recenzja #24]

 



Biały kruk, space-opera, dobra rzecz.


Zaskakujący jest ten kontrast między życiem Hamiltona a jego twórczością. W lewym narożniku: Edmond Hamilton, syn amerykańskiej ziemi, umysł chłonny i eklektyczny, miłośnik kolei żelaznej, podróżnik i fotograf-amator, posiadacz rozległej biblioteki, w której znajdą się nawet dzieła dotyczące muzyki indyjskiej. W prawym narożniku: twórczość Amerykanina. Skromna w ilości, skromna w objętości, często przewidywalna w treści.

Założenia tych wczesnych opowiadań były z reguły prawie identyczne: najeźdźca (zdobywca) grozi unicestwieniem (zniewoleniem) Ziemi – bądź całemu Wszechświatowi; jego plany krzyżuje jeden człowiek, torujący sobie drogę przez labirynt naukowych porażek tak oczywistych, że niemal tracą wiarygodność

- twierdzi anonimowy autor posłowia.

Karta tytułowa
(źródło: Milczenie Liter)

Skarb na Oberonie to faktycznie drobniutka rzecz – same opowiadanie liczy raptem 37 stron, zostało wydane niszowym nakładem Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie, tylko do użytku wewnętrznego. Choć bardzo trudno dostępne, udało mi się dostać egzemplarz. (yeah! 😊 )

Fabuła jest prosta: emerytowani astronauci – niegdyś pionierzy, dziś zapomniani – klepią biedę. Nikt nie chce ich zatrudnić z powodu wieku. Wkrótce jednak trafia się okazja: zostają wynajęci przez córkę kompana sprzed lat, by odnaleźć mityczny pierwiastek levium: najrzadszą i najcenniejszą substancję we Wszechświecie, obdarzoną odwrotną grawitacją (kawałki levium unoszą się w górę zamiast spadać). Jest tylko jedno miejsce, gdzie można go znaleźć: to owiany złą sławą księżyc Urana, zwany Oberonem, Gromowym Księżycem. Pełnym kraterów, ognia, wypełnionym morzem lawy, pozbawionym miejsc do lądowania, piekielnie gorącym. Na Oberona latało wielu śmiałków, żaden z nich nie powrócił żywy.

Odeszli od brzegu płyty i poszli po dymiących granitach. Udało im się odnaleźć gatunek kamienia, którego rzucony kawałek pływał po ognistym morzu.

- Świetnie! – krzyknął Berdot – Wyrąbiemy duży kawał na tratwę.

- Johny, patrz! – krzyknął raptem Connor. – Na prawo!

Nort szybko odwrócił się i zamarł z przerażenia. Przez dym zbliżały się ku nim jakieś postacie. To nie byli ludzie i nie mieli na sobie skafandrów ochronnych.

Główny bohater i kapitan wyprawy John Nort zbiera swych kompanów, nagły powiew ekscytacji i przygody stawia ich na nogi. Tymczasem pierwsze niebezpieczeństwa pojawią się już przed wylotem…

Skarb na Oberonie to opowieść może i przewidywalna, a z pewnością zbyt krótka. Widzę w niej duży potencjał filmowy. Mimo swych 37 stron, jest autentyczna, bez problemu dałem się ponieść Hamiltonowi. Galeria ciekawych (choć jednowymiarowych) postaci, wartka akcja… Jeśli przymkniecie oko, będziecie się dobrze bawić. Szkoda tylko, że dziełko Hamiltona nie doczekało się porządnego wydania.

Dla zainteresowanych: można przeczytać online. Link: Skarb na Oberonie (cyfrowa wersja)

Tak wygląda prawdziwy Oberon. Czy również kryje w sobie skarby?
(źródło: domena publiczna)

PS. Oberon istnieje naprawdę i jest jednym z pięciu księżyców Urana. W rzeczywistości jego powierzchnia składa się w 50% z lodu. Jedyne zdjęcia Oberona zostały wykonane przez sondę Voyager 2 w 1986 roku.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER