GONZALO SUÁREZ - Zamek Fortynbrasa // Rocabruno i Ditirambo [recenzja #12]


Genialne i szalone dzieło. Nie surrealizm, a Suárealizm.


Zakochałem się w Suárezie. Dlatego, jeśli ktoś z Was zna jakiekolwiek publikacje Gonzalo w języku polskim poza tymi, które wymieniam poniżej, błagam o kontakt.

- Zamek Fortynbrasa // Rocabruno i Ditirambo
- opowiadanie 13 razy 13 w antologii O duchach opowieści prawdziwe
- opowiadania Żyrafa oraz Czy chce pan wściec się ze mną w antologii Opowieści hiszpańskie.

Tylko tyle. Jak to możliwe, że tak mało mamy genialnego wariata z Hiszpanii? Kiedyś byłem nieświadomy tego faktu i żyłem spokojnie, teraz zżera mnie irytacja i gniew.

Gonzalo kocha literaturę, ale kocha też film. Reżyser, scenarzysta, aktor. W tej ostatniej roli podziwiać go możemy m.in. w filmie Pedro Almodóvara pt. I czym ja sobie na to zasłużyłam?, gdzie gra rolę żonatego pisarza (ha!). Artystyczne geny przekazał synowi: Gonzalo "Gonzo" Suárez Girard pracuje w branży gier komputerowych, współtworzył m.in. znaną i cenioną serię gier pt. Commandos.

Gonzalo Suárez 
(źródło: tumblr.com)

Hiszpański pisarz napisał Zamek Fortynbrasa w 1965, a Rocabruno i Ditirambo rok poźniej, mając niewiele ponad 30 lat! Taki rozmach i szaleństwo w tak młodym wieku, niesamowite… Polski wydawca zamieścił obie powieści w jednym wydaniu. Poniekąd słusznie, mają bowiem ze sobą pewne cechy wspólne.

Jeśli ktoś ceni sobie w prozie realizm, może od razu przestać czytać. Tutaj stopień zagęszczenia groteski i surrealizmu na metr kwadratowy przekracza wszelkie granice. Niczym nieskrępowana wyobraźnia Suáreza bucha z każdego akapitu, pędzi na złamanie karku i albo porwie nas ze sobą, albo, wyrzuci, mocno poturbowanych,  na najbliższym brzegu. To wyższy stopień surrealizmu: Suárealizm.

Głównym bohaterem Zamku Fortynbrasa jest szpieg José Marti ,alias „Szczur”, vel Daniel Dos, zwany też Horacjem i Francolim. Historia rozpoczyna się od przybycia Martiego do miejscowości wypoczynkowej, gdzie pierwsze czterdzieści osiem godzin spędza popijając wodę mineralną na brzegu basenu, ponieważ się nudził. To wystarczyło, by został wplątany w szaloną historię, która pociągnie za sobą wiele ofiar. Suárez zmierza do tego, że „skutki są głębokie, a przyczyny powierzchowne”.

José Marti ,alias „Szczur”, vel Daniel Dos, zwany też Horacjem i Francolim, wkrótce pokazuje, jakie zna sztuczki. Gdy zobaczyłem, że potrafi np. pozbyć się goryli groźnego dyktatora za pomocą książki, postanowiłem, że nie będę z nim zadzierać.

- Dziękuję – powiedziała żona Bautismy. – Twoja dobroć nie jest nieograniczona, ale twoja obojętność jest absolutna. To zawsze okazuje się szlachetniejsze. Jak wpadłeś na ten pomysł z książką? […]

- To z książką przyszło mi na myśl, bo przeczytałem na jej stronicach pewną radę. „Aby uniknąć pogryzienia przez psy, biegnij za nimi.”

- Przecież nie miałeś czasu wyczytać żadnej rady! – zauważyła żona Bautismy.

- Przeczytałem ją dopiero po zastosowaniu w praktyce – odpowiedział Daniel Dos. – Wtedy rady są najpożyteczniejsze.

Czego tu nie ma… partia pokera na zamku, a pośród bohaterów m.in. „A”, który nigdy nie inwestuje więcej niż trzy tysiące peset, kobieta o imieniu Genua, wszędobylski Fouchet wciąż przebierający się za inne postacie, czy dziewięciu mężczyzn, z których każdy ma na imię Jean Carlos. Dzięki temu najzwyklejsze dialogi zyskują dodatkowy smaczek, a gdy czytamy „[…] – powiedział Jean Carlos”, nie mamy najmniejszego pojęcia, o którego z dziewięciu Jeanów Carlosów chodzi. Na szczęście, w rzadkich chwilach empatii, autor lituje się nad czytelnikiem i  udziela pewnych wskazówek. Gdy więc czytałem:

„Widząc to sześciu Juanów Carlosów pędem zbiegło na dół i rozpętała się szaleńcza bitwa ze złodziejami kartofli”, byłem spokojny; wiedziałem, że nawet jeśli zwyciężą złodzieje kartofli, co najmniej trzech Juanów Carlosów wciąż pozostanie przy życiu.

Już jedno z pierwszy zdań powieści zapowiada, że normalnie (i nudno) nie będzie:

Nazywają mnie księżną, ale nie jestem księżną – powiedziała księżna.

Paradoksalnie więc, a może jak na ironię, Suárez opisując historię spowodowaną przez nudę, robi to w taki sposób, że na nudę nie ma miejsca i tym samym to ona przechodzi do historii. Wąż ironii zjada swój własny ogon, a zdezorientowany czytelnik próbuje zrobić to samo.

Coś pięknego.

**

Rocabruno i Ditirambo. Byłem pewien, że po wizycie w zamku Fortynbrasa nic mnie już nie zaskoczy. Oczywiście, myliłem się. Nie wiem nawet, jak opisać to, co wyczynia hiszpański pisarz. Wprowadził tak wiele wątków i postaci, retrospekcje, różne sposoby prowadzenia narracji, że nieraz trudno jest się połapać. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Uważam, że tak.

Bohaterem pierwszym jest José Ditirambo, samozwańczy wybitny dziennikarz i reporter, pragnący nade wszystko dotrzeć do prawdy. Lubuje się w analizie artykułów prasowych i doszukiwaniu drugiego dna nawet w tych najbardziej trywialnych.

Bohater drugi to pisarz José Rocabruno. Rocabruno swoje już zrobił, zbliża się do śmierci. Panowie nie lubią się, robią sobie na złość, ale los wciąż ich ze sobą styka. Tym bardziej, że uparty Ditirambo nęka Rocabruna o wywiad.

Książkę Suáreza udało mi się upolować na Allegro
(źródło: www.milczenieliter.pl)

Historia zbudowana jest w ciekawy sposób. W miarę standardowa narracja przeplata się z krótkimi artykułami prasowymi, wywiadami i listami, wysyłanymi głównie przez José Rocabruno. To pozorny chaos, w którym każda litera i każde wydarzenie ma swój sens. Podobnie jak z rytmiką w utworach elektronicznego duetu Autechre. Gonzalo Suárez, sobie tylko znanym sposobem, panuje nad tym uniwersum.

Pytacie, czego dotyczą owe artykuły… Jesteście pewni, że chcecie wiedzieć? Zatem proszę bardzo: opowiadają one np. o pięcioraczkach z Auckland, tajemniczych szczelinach na wzgórzu Tidibabo, czy niedźwiedziu, który chciał zawładnąć światem.  Powtórzę – każdy artykuł zostanie później w jakiś sposób wyeksploatowany przez autora i odegra swoją rolę w całej historii.

Jeśli wciąż wahasz się, czy to książka dla Ciebie, przytoczę jeden epizod z Rocabruno i Ditirambo.

José Ditirambo przyczynia się do śmierci policjanta, którego zwęglone zwłoki zostają ukryte w pudle fortepianu. Ku zaskoczeniu reportera, policjant wychodzi żywy z fortepianu. Wraz z kolegami, inspirując się filmem Goldfinger, nakazują Ditirambo rozebrania się do naga w celu pomalowania go złotą farbą. Na szczęście w tym właśnie momencie nadchodzi przesyłka, zamówiona wcześniej przez przezornego Ditirambo. Były to śmiercionośne pszczoły z brazylijskiego stanu Guanabara (wspomniane wcześniej w jednym z artykułów prasowych!), które, rozwścieczone, wykończyły policjantów. José przeżył, ponieważ zasłonił twarz skorupą żółwia-giganta. Wciąż pomalowany na złoto, ucieka z mieszkania i zamyka się w budce telefonicznej. Stamtąd dzwoni do swego kolegi, Charlesa de Gaulle’a (sic!), prosząc o radę. Wielki strateg,niestety, milczał. Na szczęście w tym właśnie momencie nadchodzi żona pewnej wdowy – zauroczona naszym bohaterem – i, uzbrojona w aparat do spryskiwania drzew, przegania najbardziej uparte niedobitki śmiercionośnych pszczół z Guanabara. José Ditirambo jest wolny.  

Poznajemy też historię bezzębnych marynarzy z Tulonu, czy boksera Mixture, który przed najważniejszą walką swego życia znika. Jak się potem okazuje, odwiedził swoją schorowaną, starszą mamę, której przekazał kilka kubków krwi, upuszczonej z własnego ramienia, obwiązanego równie własnym sznurowadłem.

Przyjechałem do Tulonu w deszczowy dzień i zaraz udałem się do portu w poszukiwaniu bezzębnych marynarzy, o których wspominał José Rocabruno w czasie naszej ostatniej rozmowy. Było ich trzech i przywitali mnie z filuternym sztubackim uśmieszkiem, wymieniając między sobą spojrzenia, jak gdyby z góry znali cel mojej wizyty lub jakby mój wygląd, niewątpliwie spowodowany deszczem, budził ich wesołość. Unikali mego spojrzenia i dlatego niemal bez przerwy mrugali, od czasu do czasu przecierając sobie oczy.

I tak aż do końca, jeden epizod goni drugi, czyta się to z zapartym tchem, kręcąc głową z niedowierzaniem i chichocząc pod nosem. Nie muszę dodawać, że wątki przeplatają się ze sobą, wyjaśniają się nawzajem i przyczyniają do powstania kolejnych.

Na tym jednak nie koniec – Suárez ukrywa w tym galimatiasie swoje przemyślenia, które może wyłuskać tylko  uważny czytelnik. Jak te o pochopnych wnioskach ze strony 135 lub o tym, jak się kończy uporczywe poszukiwanie prawdy. Lub jak opowieść młodego chłopaka z pociągu. Ostrzeżono go, że z 10 modelek pracujących w domu mody, jedna jest mężczyzną, i do tego niebezpiecznym mordercą. Jak to sprawdzić? Pozostaje jedynie zbadanie organów płciowych. Oczywistym jest, że żadna z modelek nie chciała ich dobrowolnie pokazać za życia. Chłopak wykonuje więc swoje badania dopiero po ich śmierci. Tym samym, został mordercą. Okazało się, że wszystkie modelki to kobiety. Bohater opowieści zrozumiał, że chociaż poszukiwał mordercy, sam się nim stał:

Zabiłem w obronie cudzej – stwierdził.

Niech pan nie zapomina, że trzeba było wykryć mordercę i nie byłoby rzeczą ostrożną czekać, aż te piękności umrą śmiercią naturalną.

Próba wyłuskania ogólnego sensu książki i poszukiwanie tych „ukrytych prawd” to przednia zabawa.

I wierzcie mi, jeśli ktoś zarzuci Suárezowi nadmierny surrealizm, bezpodstawne mataczenie i gubienie czytelnika, a także utrudnianie interpretacji – będę pierwszym, który przytaknie. Gdy padnie zarzut o kradzież mózgu czytelnika, a przy okazji także jego wyobraźni, percepcji, inteligencji i błyskotliwości, poszatkowanie i zrobienie z nich sałatki – zgodzę się bez wahania.

Ważne jest tutaj co innego. Dowiedziono naukowo, że najbardziej lubimy to, co już znamy. Tymczasem hiszpański pisarz posiadł moc zmiany tego, co niezmienne, moc dostarczania wrażeń ekskluzywnych, do których nie ma porównania. Dlatego po uważnej lekturze, nie będziemy już tacy sami. Suárez poprzestawia nam wszystko w środku i tylko od nas zależy, jak się w tym nowym układzie sił odnajdziemy. Jeśli więc wolicie przeczytać setny kryminał napisany w takim samym stylu, jak 99 poprzednich – to Wasza decyzja, którą pozostaje mi uszanować. Ale nie sięgajcie wtedy po Suáreza. Ostrzegałem.

Komentarze

  1. El prisionero26 lipca 2020 03:26

    Este hombre es de cuidado.
    Złodziej mózgów to szczególny nie komplement. Większość w końcu nie myśli, bo myśli są ciężkie. Litery to co innego. Można je układać jak się komu podoba, a komu się podoba, to czyta. O pobiegło kiedyś za W i się przewróciło. Nadal było O, a W (po upadku) narodziło się jako M. Pisanie powinno być więc dla niektórych. Zabronione, chyba, że do własnego czytania.
    A jeśli jakiś złodziej wtargnie i przeczyta, może się zachwycić.
    W końcu stracił mózg.
    (No hay que tomar al pie de la letra lo que digo) :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER