ALICE LUGEN - Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca [recenzja #50]

 


Biurokratyczny horror

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Czarne
🕒 ROK WYDANIA: 2020
📖 ILOŚĆ STRON: 282


      OCENA:         

  

12 lutego 1959 r., Wiżaj

Otorten zdobyty. Stop. Wyprawa zakończona. Stop. Wracamy wkrótce. Stop. Diatłow

Telegram podobnej treści powinna wysłać ekipa młodych, ale doświadczonych rosyjskich turystów po powrocie z Uralu do cywilizacji. Ale tego nie zrobiła.

Nie dotarła do żadnej cywilizacji, bo wszyscy uczestnicy wyprawy zginęli śmiercią tragiczną. Rozcięli namiot od środka, wybiegli w popłochu na siarczysty mróz (niektórzy w samych skarpetkach), z jakiegoś powodu nie wrócili do namiotu po resztę ekwipunku, po czym rozpalili ognisko, przestali do niego dokładać (chociaż mieli przygotowany zapas drewna). Wcześniej 4 osoby odłączają się od grupy i udają do lasy w niewiadomym celu. Wszyscy, co do jednego, zmarli. Najpierw wykończył ich mróz. A potem? Czy było w ogóle jakieś „potem”? Niektóre ofiary miały na ciele dodatkowe obrażenia: pęknięta czaszka, przebita komora serca. Ich skóra przybrała kolor brązowy.


Co tak naprawdę stało się na przełęczy, nazwanej później od nazwiska kierownika wyprawy Przełęczą Diatłowa? Jak to możliwe, że tajemnica śmierci rosyjskich studentów i absolwentów Politechniki Uralskiej pozostaje niewyjaśniona po dziś dzień?

Autorka, Alice Lugen, nie odpowie w swej książce na żadne z tych pytań. 

Nie pochyli się nad teoriami spiskowymi. Nie zbada tropu UFO ani Yeti. Nie przekształci swej książki w powieść grozy. I nie nafaszeruje jej dwuznacznymi niedopowiedzeniami. Zmierzycie się za to z armią rosyjskich nazwisk, biurokratycznym molochem, ludzkimi zaniedbaniami. Nie poznacie jednak rozwiązania zagadki. Z bardzo prostej przyczyny:  na ten moment ono po prostu nie istnieje.

Zastanawiające fakty. Stop

Kilka faktów zastanowiło mnie jednak bardziej niż inne.  Wierzchołki drzew położonych przy obozie Diatłowa były osmalone. To były korony drzew – za wysoko, by turyści sami to zrobili. Jakim cudem zresztą mieliby to zrobić? Inni świadkowie potwierdzają, że widzieli na niebie ogniste kule. Właśnie w tamtym czasie.

To wskazuje na eksperymenty wojskowe.

Dwa. Wszystkie przedmioty należące do ekipy Diatłowa znaleziono na miejscu. Wszystkie, za wyjątkiem jednego: dziennika należącego do Aleksandra Kolewatowa. Zniknął. Ekipa ratunkowa go przeoczyła? Ktoś go sobie przywłaszczył? A może dziennik został zabrany wcześniej, jeszcze przed przybyciem ratowników?

Uczestnicy wyprawy i zarazem jej ofiary śmiertelne
(źródło: domena publiczna)

Trzy. W ostatniej chwili do ekipy, znającej się jak łyse konie, dołącza tajemniczy „obcy element” – Siemion Zołotariow. Nikt nie wie, kim on jest, ale udaje mu się przekonać do siebie zarówno Diatłowa, jak i resztę ekipy. Nie wiadomo co się z nim stało: ciało odnalezione później przez ratowników, nie należało do niego. Co ciekawe, nawet dzisiaj nie udało się nikomu odtworzyć życiorysu Zołotariowa. Czy to przypadek, że dołączył do wyprawy na Ural Północny?

Prokurator-kryminolog Lew Iwanow:

Kilkukrotnie obejrzał miejsce tragedii. Zauważył, że wierzchołki drzew rosnących na skraju lasu, w okolicy jaru i cedru, nosiły ślady ognia. Spalone gałęzie pojawiały się w przypadkowych lokalizacjach, bez wyraźnego epicentrum. Występowały jedynie w górnej części koron drzew. Iwanow założył, że źródło energii cieplnej musiało znajdować się ponad lasem, ale ani on, ani inni biegli prokuratury nie byli w stanie wyjaśnić przyczyn wspomnianego zjawiska.

28 maja 1959 roku, po wielotygodniowym dochodzeniu, prokurator Iwanow zamyka w końcu śledztwo, konkludując, że źródłem tragedii była bliżej nieokreślona „potężna siła”.

Igor Diatłow, kierownik ekspedycji
(źródło: domena publiczna)

Pytanie i odpowiedź. Stop

Mijają lata, a tajemnica przełęczy Diatłowa, niczym czarna dziura, wciąż pochłania zastępy śmiałków, którzy zbytnio się zbliżą. Owi badacze, uzbrojeni w swój entuzjazm, porywają się z motyką na słońce w płonnej nadziei na wyjaśnienie zagadki lub chociażby dotarcie do informacji, do których wcześniej nie dotarł nikt. Efekt jest zawsze ten sam: fiasko. Mijają lata, efektów wielkich nie ma, a macki tej mrocznej tragedii wciąż trzymają mocno. Mam nadzieję, że Alice Lugen zdoła się z nich wyrwać.

Chciałbym autorce zadać jedno pytanie, którego w wywiadach z Alice Lugen albo nie padało, albo też wymigiwała się sprytnie od odpowiedzi. Która z teorii jest wg Pani najbardziej prawdopodobna?


Jedno z ostatnich zdjęć uczestników ekspedycji. Nic nie zwiastowało tragedii...
(źródło: domena publiczna)

Wiem, że jest ich wiele, wiem, że każda ma swoje słabe punkty, ale nie wierzę – po prostu nie wierzę – że pracując tyle lat nad tym tematem, nie ma Pani swojego „faworyta”. Chciałbym go poznać.

W Internecie znaleźć można wiele analiz, wiele z nich odstręcza bylejakością. Jedną z porządniejszych jest analiza zamieszczona na portalu Planeta Gór (TUTAJ). Ta bardzo starannie wykonana analiza skłania się ku teorii z poduszką śnieżną i lawiną. Ma jednak i swoje słabe punkty, np. nie tłumaczy, w jaki sposób doszło do zwęglenia koron drzew znajdujących się przy obozie.

Książka. Stop. Emocje. Stop. Wrażenia. Stop

Mnóstwo rosyjskich nazwisk pojawia się od pierwszych do ostatnich kart książki. Warto na początku się skupić, by później łatwiej odnaleźć się w tym gąszczu „-owiewów”, „-iczów” i „-owów”. Im lepiej orientować się będziemy w tej lawinie nazwisk, tym większym szokiem będzie dla nas skala zaniedbań i ilość błędów popełnionych na szczeblach administracyjnych nie tylko podczas organizowania akcji ratunkowej, ale nawet przy planowaniu samej wyprawy. To, co się działo wtedy w Rosji, przechodzi ludzkie pojęcie.

Dlatego wystarczy sam realizm i bezduszna niemal konsekwencja w opisywaniu kolejnych zdarzeń, by uczynić powieść Alice Lugen przerażającą. Autorka pisze ze swadą, czyta się to bardzo dobrze; od razu widać, że pisaniem zajmuje się od dawna (Tragedia… to jej samodzielny debiut, wcześniej pisała jako ghostwriterka i autorka przemówień). Jak wspomniałem, Lugen wzbrania się od sugerowania czytelnikowi prawdopodobnej hipotezy. Czytelnik zostaje z potężnym poczuciem niedosytu, co dla niektórych może być wadą.


Miejsce tragedii po odnalezieniu przez ratowników
(źródło: domena publiczna)

Podsumowanie. Stop

To nie jest książka dla każdego. Miłośnicy teorii spiskowych powinni ją omijać szerokim łukiem. Nie każdego też przypadnie do gustu balans powieści, ustawiony przez Lugen nie po stronie tajemnicy, lecz po stronie ludzi i biurokracji. Ocenę obniżają też nieliczne, choć niezrozumiałe wpadki: np. mimo 7 lat śledztwa, Lugen nie zamieściła w książce zdjęć niektórych uczestników wyprawy. Dlaczego nie ma „profilowego” zdjęcia Rustema Słobodina czy Nikołaja Thibeaux-Brignolle? Ich zdjęcia bez problemu znaleźć możemy w Internecie. To aż nie przystoi.

Mimo to, książka wbija w fotel. Nieporadnością ludzką, nieprzewidywalnością ludzkiego życia i bezmiarem tajemnicy, wobec której bezradne okazują się kolejne pokolenia badaczy. Świetna i zaraźliwa rzecz, zostaje w głowie na długo.

Z tyłu okładki czytamy, że jest to „biurokratyczny thriller”. Powiem więcej: to biurokratyczny horror.

Stop.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER