[POLSKIE NIESAMOWITOŚCI #1] Jerzy Sosnkowski - Bosman Finta

 


Groza: 1/3, fantastyka: 1/3

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych
🕒 ROK WYDANIA: 1926
📖 ILOŚĆ STRON: 160


      OCENA:         

  
  


Do bliższego zapoznania się z twórczością Sosnkowskiego (Sosnkowski, nie Sosnowski!) zainspirowała mnie świetna antologia pt. Opowieści niesamowite z języka polskiego, wydana w tym roku przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Znalazły się tam dwie opowieści Sosnkowskiego (obie świetne), z czego Lot w zaświaty pochodzi właśnie ze zbioru Bosman Finta.

Na gruncie nowel debiutował Sosnkowski w roku 1923 zbiorkiem pt. Dom filozofów, w 1926 roku zaś ukazał się Bosman Finta. Poświęcony bratu (dowódcy i działaczowi niepodległościowemu, Kazimierzowi Sosnkowskiemu), zawiera 8 historii, które momentami zahaczają o tematykę niesamowitą.


Bosman Finta

Narrator (Sosnkowski?) trafia na okręt wojenny jako korespondent, gdzie ma „chłonąć wrażenia”, a później opisać je w postaci noweli morskiej.  Podtytuł opowiadania sugeruje, że misja Sosnkowskiego zakończyła się sukcesem (nowela została odznaczona na konkursie czasopisma Morze).

Na pokładzie statku uwagę narratora od razu przykuł tytułowy Finta. Smarkacz jeszcze, trzymający się nieco na uboczu, a już zwierzchnik marynarzy, do tego szanowany i lubiany. Nowelka to nic więcej jak zapis rozmowy z Fintą oraz krótkie z nim wyjście na ląd, na spotkanie z niejaką Margot. Zakończenie tolerowalne, choć pierwszy (i nie ostatni raz) pojawiają się akcenty patriotyczne.

Legenda Hollywood

Półmrok, migoczący gdzieś w tle kominek, goście wciśnięci głęboko w fotele, snujące się leniwie opowieści… Idealna wręcz sceneria do wydarzeń niezwykłych. Poznajemy historię pięknej i genialnej aktorki Klysis oraz jej partnera, Herona.  Historia umiarkowanie ciekawa, najbardziej fantastyczna ze całego zbiorku, zahaczająca o motyw podróży w czasie. Doprawiona nutką tragizmu. Mam nieodparte wrażenie, że można było z niej wycisnąć więcej.

Płomień nienawiści

Wieczorny bankiet na lądzie… gra muzyka, tańce i śmiechy… A przy stoliku, pogrążony w swej przeszłości, otumaniony mrocznymi wizjami (i alkoholem) Hert. Następnego dnia Hert wyrusza w morze na pokładzie torpedowca R-11. Przypadkiem, spotyka swego odwiecznego wroga, niejakiego Küsslandera. Obaj schodzą pod pokład, do kotłowni, gdzie wśród buzujących płomieni i emocji, w cieple i duchocie, rozmawiają, w konwersacji pełnej pogardy i utajonej nienawiści. Znowuż: ciekawa sceneria, świetnie współbrzmiąca z emocjami bohaterów, tragiczne zakończenie, ale… czegoś brakuje.

Karta tytułowa
(źródło: zbiory własne)


Smuga światła

Zdala, od mgliście majaczących, splątanych sitowi i oczeretów, z nad zatęchłych zakisłych bagnisk powiało wilgocią mdłą i zgniłą. Był to niby oddech plugawych, zżartych przez nędzę i brud ust, obrzydły, ckliwy, nudny. Pola, pokryte strzyżą ściernisk, łagodnym spadem kłoniły się ku bagniskom, zaś od ziemi, niezdecydowanie, ospale włóczyć się zaczynały pierwsze, lepkie pasma mgły, wylęgniętej tam, w przeklętych trzcinach.

Łagodniejsza wersja historii o Lolicie, w scenerii folwarków i opustoszałych bagnisk. Nic wielkiego, choć znowuż daje znać o sobie zamiłowanie autora do tragicznych zakończeń. Lepsze to oczywiście niż ckliwe happy endy

Lot w zaświaty

Najlepsza rzecz w całym zbiorze, słusznie wybrana do Opowieści niesamowitych z języka polskiego. Pilot nazwiskiem Ryś – świetny fachowiec, artysta przestworzy, doznaje wypadku, w wyniku którego śmierć ponosi jego najlepszy przyjaciel. Ryś trafia do szpitala, a po powrocie do kolegów, do pracy – jest już innym człowiekiem. Mizerny, apatyczny, z nikim nie rozmawia. Kompani podejrzewają, że obwinia się o śmierć przyjaciela, ale jednocześnie przeczuwają, że w tej całej historii kryje się coś jeszcze. I mają rację. Sprawnie poprowadzona fabuła, mocno zarysowany nastrój grozy i tajemnicy. Dobra rzecz!

Pijana kabina

Bohater noweli, Bel, to nałogowy pijak, zajmuje się reklamą (1926 rok!). Odpowiada za wyświetlanie dużej świetlnej reklamy na fasadzie jednego z wielkomiejskich drapaczy chmur, zgodnie z życzeniami reklamodawców. Miejscem jego pracy jest odizolowane pomieszczenie, zamykane na grube, ogniotrwałe drzwi. W tym czasie trwają akurat wybory prezydenckie, a znajdujący się na rauszu Bel przychodzi do pracy. Ciemność, migające światła, klaustrofobia tworzą ciekawy klimat. Bohater, będący w stanie upojenia alkoholowego, manipuluje tekstami, w efekcie czego na budynku zamiast ustalonych sloganów wyświetlają się jego własne przemyślenia i odczucia. Na zewnątrz gromadzi się zaintrygowany dziwnymi napisami tłum...

Szalona katedra

Przeglądając spis treści i lustrując tytuły opowiadań, to właśnie po Szalonej katedrze spodziewałem się najwięcej. Już sam tytuł intryguje: zestawia sacrum z anomalią psychiczną i nieprzewidywalną siłą, ów kontrast przypadł mi do gustu.

Ilustracja Sosnkowskiego do "Szalonej katedry"
(źródło: "Naokoło świata", nr 14 z 1925 r.)

Nowela poświęcona Zofii J., akcja toczy się na wiosnę 1950 roku w Rabce, gdzie jeden z bohaterów opowiada historię, która przydarzyła mu się przed laty w Amsterdamie. Miasto pustoszone było szalejącą epidemią cholery. To historia o tym, jak przeznaczenie poprowadziło losy dwóch przyjaciół ze szkolnej ławy, Kafa (architekta) i Keata (inżyniera komunikacji). Magistrat miejski zleca Kafowi budowę katedry. Początkowo, wszystko szło zgodnie z planem. Katedra rosła jak na drożdżach, a ludzie garnęli się do pracy nawet za darmo, chcąc się przysłużyć wielkiemu celowi.

Dziwne i nieokreślone wrażenie zrobił na mnie ten widok pulsującego życiem miasta, po którem jednocześnie grasowała okropna śmierć, - i ten bajeczny gmach, rosnący niby cudny kwiat na zatrutem bagnie. Na dole co chwila zatrzymywał się nagle jakiś automobil, - to szofer rażony chorobą; co moment równą falę przechodniów mąciło coś, - coś ją zatamowało, zbałwaniło, - to padł ktoś z publiczności. Usuwano auto, usuwano trupy, i prąd parł dalej – ku śmierci.

Wkrótce zaczyna się dziać coś dziwnego. Spoglądając w górę, Keat i przyjaciele dostrzegają, że katedra wygląda jakoś inaczej. W swych górnych partiach jej wieża otoczona była dziwnymi żebrami, mostkami, zbudowanymi zapewne na polecenie Kafa.

Wieża, otoczona niemi, zdała się wyrywać z setki ramion, sięgających po ten smukły kształt, wczepiony w nią histerycznymi palcami, starającemi się ściągnąć ją w dół. (…) Żelazo-betonowe żebra w blasku, bijącym z dołu, wieczorem wyglądały jak żebra kościotrupa (…). Co to być miało?

Łamałem sobie głowę i nic wymyślić nie mogłem. A żebra rosły, zmieniły się potem w pierścienie, trójkąty, - w spirale, w jakiejś harmonji, - to prawda, - lecz harmonji wariackiej. Okropne podejrzenie spętało me myśli.

Symboliczne brzmienie dzwonu, arcyciekawy pomysł niesamowitej budowli, wyrastający pewnie z architektonicznych zainteresowań Sosnkowskiego, w tle cholera i miasto żywych trupów, tworzą podwaliny świetnej historii, spartaczonej nieco, ale nie na tyle, by nie docenić bujnej fantazji autora. To drugie najlepsze opowiadanie w zbiorku.

Na polskim pokładzie – pod polską banderą…

Całkowita pomyłka. To nie tyle opowiadanie, co bardziej reportaż. Autor trafia na pokład okrętu „Warta” i opisuje morską podróż. Mimo pokaźnych rozmiarów (kilkadziesiąt stron), brak tu jakiejkolwiek akcji, a drętwe opisy psute są dodatkowo infantylnymi wtrętami typu:

I jestem dumny. Bo dziś już stanowię organiczną cząstkę załogi polskiego okrętu. Uderza mię nagle ten termin. Więc naprawdę? Mamy własne polskie okręty? Prawdziwe?

lub:

Ależ tak! Oficerowie są tacy, jak zawsze wyobrażałem sobie oficerów marynarki, wnikliwi, grzeczni wytworni ta wytwornością dyskretną, po której znać dobrą krew i kulturę.

No przepraszam bardzo, ale tego się nie da czytać.

------------

Sosnkowski akcję swych historii umieszcza w czasach mu współczesnych, nieraz w miastach, czy wśród przeróżnych środków lokomocji (statki, torpedowce, automobile). W większości opowiadań przewija się alkohol, wielu bohaterów podejmuje działania będąc w oparach upojenia alkoholowego (Bel w Pijanej kabinie, czy Hert w Płomieniu nienawiści). Pisarz doskonale wie, jak stworzyć nastrój grozy i niepokoju. Mrok, zwidy, dziwne zachowania bohaterów, psychiczni wykolejeńcy, ograniczone przestrzenie (tytułowa Pijana kabina, kotłownia w Płomieniu nienawiści, czy kabina samolotu w Locie w zaświaty) tworzą udane fundamenty do rozwinięcia opowiadania. I tu się Sosnkowski zazwyczaj wykłada. Próbuje dosięgnąć tajemnicy, dotrzeć do sedna, ale za każdym razem przewraca się. Obserwowanie jego syzyfowej walki pozwala wierzyć, że kiedyś dotrze do celu. Przecież ma ledwie 32 lata, jak na pisarza to wręcz podlotek.

Sosnkowski Jerzy
(domena publiczna, źródło)

W wielu momentach nie jest to więc literatura wysokich lotów, wbrew temu, co sugeruje skrząca się od pochwał przedmowa:

Drapieżna i młodzieńczo zuchwała jest indywidualność pisarska Jerzego Sosnkowskiego, należącego do najmłodszych zastępów beletrystów polskich. (…) Umiejętność architektonicznej realizacji najbardziej fantastycznych pomysłów stanowi charakterystyczne znamię pisarza. Nie cofa się przed najtrudniejszym zadaniem w temacie i psychologicznej prawdzie. (…) Swe niezwykłe opowiadania, nacechowane, jak zawsze, fantastycznością, sprowadzoną w przedziwnie artystyczny sposób na ziemię i wyławiającą głęboką prawdę uczucia, jako dominanty życia i jego piękności tragicznej.

Ja byłem poirytowany widząc niewątpliwy talent autora, dobrze odmalowaną scenerię akcji, biegłość w tworzeniu klimatu, umiejętne wykorzystanie klaustrofobicznych pomieszczeń, a z drugiej strony – nieco kulejące prowadzenie akcji oraz nachalny, patriotyczny dydaktyzm, które psują odbiór twórczości Sosnkowskiego (dla jasności: sam też jestem patriotą, ale – do diaska! – takie odczucia trzeba przekazywać z taktem i wyczuciem, w przeciwnym razie przeistoczą się w mdłą karykaturę). Być może zadedykowanie książki generałowi Kazimierzowi Sosnkowskiemu miało wpływ na taki a nie inny kształt niektórych akapitów. Sosnkowski był człowiekiem wielu talentów (m.in. architektem) i w niektórych momentach ulegał swojej słabości, prezentując np. wzmianki na temat rozwoju modernistycznej architektury w Szalonej katedrze. Na szczęście są one dość krótkie, ale niepotrzebnie odciągają uwagę od sedna wydarzeń.

I choć to drobiazg, nie podobał mi się też dobór imion – Bel (pijany jak bela), Hert, Kaf i Keat, Klysis i Heron… wszystkie jakby nacechowane mitologią i biblijną semantyką, kompletnie nie pasują do opisywanych wydarzeń.

***

Jerzy Sosnkowski był bez wątpienia nietuzinkową postacią, obdarzoną licznymi talentami, w tym literackim. Bosman Finta to zapis błądzenia Sosnkowskiego: wyczuwam tu wahanie i niepewność. Powieść patriotyczno-dydaktyczna? Referat naukowy? Studium psychologiczne? A może opowieść grozy? Autor chciałby wszystkiego po trochu, a tak się po prostu nie da. Mam nadzieję, że pan Jerzy doszedł do podobnego wniosku.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER