PYUN HYE-YOUNG - Prawo linii [recenzja #92]

 


Depresyjny thriller szarego człowieka.

***


📕 WYDAWNICTWO: Kwiaty Orientu
🕒 ROK WYDANIA: 2022
📖 ILOŚĆ STRON: 266

OCENA:    

   

Po świetnym Dole (recenzja TUTAJ) z wielkimi nadziejami przystąpiłem do lektury kolejnej powieści Pyun Hye-Young pt. Prawo linii.  To książka z 2015 roku, która ukazała się w Polsce w 2022 roku nakładem wydawnictwa Kwiaty Orientu.

Koreańska pisarka przedstawia historię dwóch obcych kobiet. Obie nie radzą sobie z własnym życiem, obie spotyka tragedia. Yun Se-O jest chorobliwie nieśmiałą kobietą, boi się nawet wychodzić z domu. Mieszka razem z tonącym w długach ojcem. Nie rozmawiają ze sobą. Pewnego razu ojciec wysyła ją do sklepu. Gdy Yun Se-O wraca, przed domem tłoczą się służby ratunkowe. Wybuch gazu. Dom zniszczony. Ojciec ciężko poparzony, raczej nie przeżyje.

Shin Ki-jeong pracuje jako nauczycielka. Od pewnego czasu dostaje dyskretne prezenty od jednego z uczniów. Gdy okazuje się, że to kradzione towary, wybucha afera. Wkrótce los sprezentował Shin kolejny cios: dostaje informację o śmierci swojej przyrodniej siostry. Rzekome samobójstwo.

Wydarzenia te spychają obie kobiety z ich dotychczasowych orbit życiowych. Utrata codziennej rutyny, tej oswojonej trajektorii powoduje ich zagubienie. Próbują radzić sobie na swój sposób z wypełniającym je żalem, pustką i rozgoryczeniem.

Z punktu widzenia Ki-jeong życie było niczym chwast. Jeżeli go nie pielęgnowano, rozrastało się niekontrolowanie, rozprzestrzeniało i wdzierało w glebę. Z drugiej strony, gdy było pod opieką, stawało się okiełznane, wypielęgnowane i wyskubane.

Yun Se-O zaczyna obsesyjnie śledzić windykatora, który przed tragicznym wypadkiem miał odwiedzić jej ojca. W specjalnym kajecie notuje wszystkie jego wyjścia, wraz z dokładną godziną. Jednocześnie wpada w macki piramidy finansowej, rujnując sobie życie i tracąc resztki znajomych.

Shin nie miała głębokiej więzi ze swoją siostrą. Jednak gdy ta umiera, desperacko łapie się myśli, że zbyt łatwo zaklasyfikowano jej śmierć jako samobójstwo. Postanawia dowiedzieć się więcej o siostrze i odtworzyć jej ostatnie chwile.

Obie kobiety rozpoczynają własne śledztwa, napędzane beznadzieją, pchane dziwnym impulsem, którego same do końca nie pojmują. Co z tego wyniknie?

Na upartego ktoś mógłby zaklasyfikować Prawo linii jako kryminał. Mamy tutaj amatorskie śledztwo – a nawet dwa – trochę krwi, śmierć, śledzenie. Ale to tylko przykrywka. Otoczka dla emocji, kontury niezbędne do naszkicowania teorii Pyun Hye-Young, czyli tytułowego prawa linii.

Każde z nich podążało osobnymi, samotnymi ścieżkami, które w pewnych punktach się przecinały, ale nic poza tym. Tak jak u wszystkich innych ludzi. Żadne dwa życia nie były blisko ze sobą połączone, nikt jednak nie był zupełnie sam i bez związku z innymi.

Hye-Young ma smykałkę do opisywania uczuć za pomocą słów. Niektóre fragmenty są kapitalne, dotykały do żywego nawet mnie – doświadczonego czytelnika. Autorka świetnie pokazuje spustoszenie jakie siać może żałoba oraz problemy ze znalezieniem sobie nowego celu życia.

I chociaż dominuje tutaj niespieszna, psychologiczna narracja o depresyjnym odcieniu, miłośnicy grozy i niesamowitości dostrzegą kilka niepokojących fragmentów.

Autorka. Zdjęcie szare i poważne, jakby przedstawiało jedna z bohaterek "Prawa linii".
(źródło: www.newyorker.com)

Rozmowa z właścicielką hostelu, czy przede wszystkim wizyty w pokoju nr 101 robią niesamowite wrażenie. Hostel, ochrzczony filuterną nazwą „Słonecznego”, gdzie w ciasnych klitkach tłoczą się ludzie przegrani, tworząc coś na kształt tajemnego bractwa; dzielącego podobny los, choć nieświadomego swego istnienia. Hostel, w którym słychać wszystko co się dzieje za ścianą, lecz podczas mijania się w ciasnych korytarzykach, nigdy nie widać dokładnie twarzy drugiej osoby.

Otworzyły się drzwi. Nie do 433, ale do pokoju na prawo. Wyszedł z niego rozchełstany cień. Najpierw wyglądał jak kłąb ciemnego dymu, potem jak coś galaretowatego, śluzowatego. Obiekt zniknął w ciemności na końcu korytarza, powłócząc obślizgłymi nogami. Ki-Jeong znów została sama. Spróbowała szarpnąć klamką do pokoju 433, po czym ruszyła z powrotem bezwietrznym, dusznym korytarzem i wyszła z hotelu.

Gdyby Pyun Hye-Young tylko chciała, mogłaby napisać powieść grozy. Jej specjalnością są opisy beznadziei, ludzi bezsilnych i pogrążonych w marazmie. Dysponuje do tego niebanalnymi pomysłami i wyobraźnią, która choć operuje głównie szarymi barwami, tworzy mgiełkę namacalnej niesamowitości, odrealnienia. Co jest paradoksem, bo przecież historie głównych bohaterek są tak bardzo prawdziwe… 

Okładka (świetna!) angielskiego wydania "Prawa linii".
(źródło: www.amazon.com)

Można powiedzieć, że powieść Koreanki opisuje spadanie na dno. Szczebel po szczeblu w dół drabiny, zupełnie jak w piramidzie finansowej.

Życie było znacznie głębsze, niż to sobie kiedykolwiek wyobrażał. Nie sposób było powiedzieć, jak daleko sięga dno, na które się spadnie.

Prawo linii. Gdyby wziąć większą kartkę, spojrzeć na wytyczone przez Pyun Hye-Young linie swoich bohaterek i dorysować kolejne – szybko dojdziemy do jedynego słusznego wniosku. Prędzej czy później nasza własna linia przetnie się z nimi.

"Prawo linii" nie zbiera świetnych recenzji. Wyglada na to, że książka nie powaliła na kolana ani krytyki, ani czytelników. Dla mnie to jednak kawał świetnej literatury, depresyjny thriller szarego człowieka. Bez wahania polecam tę gorzką w smaku, kruchą powieść.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER