STANISŁAW LEM - Cyberiada / Bajki robotów [recenzja #89]

 


Najdłuższa recenzja, najlepsza książka.

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
🕒 ROK WYDANIA: 2021
📖 ILOŚĆ STRON: 510 ("Cyberiada"), 224 ("Bajki robotów")



OCENA:                      

               
         "Cyberiada"


         
  "Bajki robotów"


Cyberiada bardzo długo kręciła się wokół oceny 10, której nigdy jeszcze nie przyznałem. Ma wszystko, co mieć powinna książka idealna: niesamowitą głębię, nieograniczoną fantazję, wciągające przygody, a wszystko okraszone ironicznym, przebiegłym poczuciem humoru.

Lektura Cyberiady jest jak podróż przez skarbiec wypełniony bogactwami. Nie wiadomo w którą stronę patrzeć, co rusz coś innego przyciąga nasza uwagę. I to nie tak, że nagle po 100 stronach lektury odkrywamy jakiś wirtuozerski moment. Jest wręcz odwrotnie: należy się skupić, aby odkryć moment pozbawiony literackiej maestrii. Świecidełek jest cała masa, dlatego łatwo je przegapić. Tym lepiej - będzie co robić podczas kolejnych czytań Cyberiady.

Ową rozkoszną podróż psuje tylko jedna rzecz. Ostatnie 3 historie. O ile kończąca zbiór Powtórka jeszcze jakoś trzyma poziom, o tyle obie opowieści Odmrożeńców jako całość są nudne i przekombinowane. Wirtuozeria Lema gdzieś uleciała, mam wrażenie, że kończył te opowieści z przymusu, że pisał je bez radości. Oczywiście, nuda u Lema, to i tak więcej niż dobra lektura u wielu innych pisarzy. Nie mniej jednak na tak wysokim poziomie taka wpadka, i to podwójna… To jak żółta i czerwona kartka – muszą pociągać za sobą pewne konsekwencje. Jest jeszcze coś. Wirtuozeria Lema osacza czytelnika. Występuje w tak dużej dawce, że łatwo przedawkować. Wydaje mi się, że dobrze by było treść książki nieco przerzedzić. Tylko dlatego nie oceniłem dzieła Lema na 10. Co i tak daje mu miejsce w moim Top 5 wszechczasów.

Czym w ogóle jest Cyberiada? W największym skrócie, jest to zbiór 19 opowiadań, cybernetyczno-kosmicznych baśni, których bohaterami są w większości słynni konstruktorzy: Trurl oraz Klapaucjusz. Wynalazcy mieszkają blisko siebie, często się odwiedzają, wspólnie podróżują, ale nie przeszkadza im to jednocześnie prawić sobie złośliwości i obśmiewać najnowszych wynalazków.  Ich sława sięga daleko w kosmos i co rusz przybywają do nich wysłannicy z różnych galaktyk prosząc o pomoc.

Klapaucjusz. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza.
(fot. Milczenie Liter)

Trurl i Klapaucjusz, chociaż ludźmi nie są, przypominają ich jako żywo. Popełniają błędy, irytują się, zżera ich zazdrość. Przyznam, że zazwyczaj stałem po stronie Klapaucjusza. Miałem wrażenie, że z jakichś powodów Lem faworyzuje Trurla. W tym celu wykonałem pewne obliczenia. I tak:

Na 19 opowiadań, w 14 pojawiają się zarówno Trurl, jak i Klapaucjusz, w trzech bohaterem jest tylko Trurl (Wyprawa czwarta, Wyprawa 5a, Edukacja Cyfrania), zaś w dwóch nie pojawia się w zasadzie ani jeden z konstruktorów. Nie ma ani jednej historii, w której samotną gwiazdą byłby Klapaucjusz. Klapaucjusz, czegokolwiek by nie robił, zdany jest na trurlowe towarzystwo, snujące się za nim jak cień. Jako pierwsza w książce pojawia się też ilustracja Trurla, i to jego imię wymienia się zazwyczaj jako pierwsze. Czy to wystarczające argumenty, by uznać, że to właśnie Trurl był bliższy sercu Lema? Niezmiernie ciekawe pytanie, na które póki co nie odważę się odpowiedzieć.

Trurl. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza.
(fot. Milczenie Liter)

Największe zalety Cyberiady to niesamowita kreatywność i głębia oraz zuchwały humor.

Trurl strzelał bowiem niemowlętami; jego dzieciomioty osypały cesarstwo niezliczonymi miriadami kwilących pędraków, które szybko podrastając, oblepiały pieszych i konnych, a było ich tyle, że od popiskiwań „mama” i „plapla”, jak również „pipi” i „ee”, powietrze się trzęsło, a bębenki pękały. I trwał ów dziecinny potop, aż gospodarka cesarstwa nie wytrzymała go i widmo katastrofy zajrzało w oczy wszystkim; z nieba zaś tłuściutkie i wesolutkie, zjeżdżały w dalszym ciągu bobasy i maluchy, aż się dzień w noc zamieniał, kiedy pospołu pieluszkami trzepały.

Dzieciomioty? Nie mam słów 😊 Albo fragment, gdy zagubiony Trurl, nie wiedząc już co począć, wyciąga z grobu swego dawno zmarłego mistrza Kerebrona celem konsultacji. Stary Kerebron powitał swego dawnego ucznia z całą serdecznością, na jaką go było stać:

Nawarzyłeś jakiegoś piwa, co? Napsułeś, nagwajdliłeś, nakierdasiłeś, a teraz przerywasz wieczny odpoczynek staremu nauczycielowi, żeby cię wyciągnął z biedy? Nie szanujesz zwłok, które niczego już nie chcą od świata, niedouku! (…) Gadaj, fujaro!

Nawet najbardziej zatwardziały sztywniak uśmiechnie się czytając, jak maszyna (Kobyszczę) beszta swego twórcę (Trurl). W kabaretowej niemalże konwencji, maszyna poczytuje swoje braki materiałowe (np. tylko trzy nogi, użycie blachy zamiast stali) za przejaw wyższej, boskiej symetrii i zwraca się przeciwko konstruktorowi:

Jestem istotą wykraczającą poza twój małostkowy horyzont, ślusarzu prymitywny! Jeśli w ogóle cokolwiek prawdy jest w tym, żeś mnie zbudował (czemu trudno zresztą dać wiarę), byłbyś przy takim obrocie rzeczy zwykłym instrumentem Wyższych Praw, a ja – właściwym ich celem. (…) Ty – to zmurszała deska płotu rzucająca prosty cień, a ja – światło słoneczne, które desce każe oddzielać mrok od jasności (…). A co się ciebie tyczy, nie będę z tobą więcej rozmawiał, bo mi na to czasu szkoda.

Kto ma ochotę, może przy okazji zastanowić się nad relacją maszyny i jej stwórcy, a można też po prostu uśmiechnąć się i prześlizgnąć po rozrywkowej warstwie tej rozmowy. Autor odsłania kilka ścieżek, można podążać każdą z nich. Po drodze wnikliwy czytelnik natrafić może na wątki i nawiązania do innych książek Lema, na przykład krótka rozmowa na temat statystyki z Edukacji Cyfrania, której postulaty posłużą później za kanwę Kataru, lemowskiej powieści detektywistycznej (recenzja TUTAJ).

Trurl i Klapaucjusz według sztucznej inteligencji.
(źródło: Midjourney, prompt: Milczenie Liter)

W typowym dla siebie modus operandi, Lem pod przykrywką cybernetycznych baśni i pozornie prostych historyjek porusza bardzo poważne tematy, takie jak przesyt informacji i wiedzy z racji na ich łatwą dostępność (Wyprawa szósta i wizyta u zbója Gębona), wizjonerskie dywagacje na temat wojny przyszłości (jakże trafne!):

Wojna światowa (…) w niczym nie przypominała wojen dawniejszych. Obie strony, mogąc się unicestwić nawzajem w ciągu sekund, przez to właśnie ani się tknęły fizycznie, walcząc na informację. Szło o to, kto przywali kogo łgarnkami sfałszowanych bitów, zdzieli blagą przez łeb, wedrze się do myśli jak do twierdzy i poprzestawia w nich wszystkie sztabowe molekuły wroga na opak (…).

, czy filozoficzne rozważania o źródłach zła i uszczęśliwianiu ludzi (Kobyszczę. Kobyszczę = skrót od „Kontemplator Bytu Szczęsny”). W Podróży Piątej A Lem w tyleż brawurowy, co zabawny sposób parodiuje potężną moc biurokracji.

Nawiasem mówiąc, Kobyszczę to arcydzieło samo w sobie. Opowieść zabawna, inteligentna, przebogata w treść. Jedno z najlepszych opowiadań, jakie kiedykolwiek czytałem.

Miniaturka Edukacja Cyfrania to kolejne urokliwe dziełko, które aż się skrzy humorem. Polecam szczególnie rodzicom kilkuletnich dzieci. O tym, jak niecierpliwy Trurl radzi sobie z maszynką, którą sam skonstruował, widząc w niej swego następcę. Nazywał ją pieszczotliwie Cyfraniątkiem, Cyfrankiem, lub po prostu Cyfraniem. Zirytowany, że Cyfraniowi tylko chemia w głowie, postanowił Trurl odciążyć malucha i zagrać w wynajdowanie rymów.

Obmawiam? – rzucił Trurl.

- Szczawian.

- Zenek?

- Tlenek.

- Przodek?

Jodek.

(…) - Dość tej chemii! – zgniewał się Trurl, widząc, że tak może to iść w nieskończoność.

Nie jest łatwo być rodzicem (Cyfrania)…

I tak mógłbym pisać o każdym opowiadaniu po kolei.

Jak to u Lema bywa, miłośnicy szarad, neologizmów i gier słownych też znajdą coś dla siebie. To, że pisarz traktuje język polski jak plac zabaw, wiadomo nie od dziś. Wpuścić takiego Lema do piaskownicy i od razu rozciapra piasek, połamie foremki i sypnie piachem we włosy koleżanki. A wszystko z charakterystyczną dla siebie gracją i złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

Obok takich wysadzantów działali abnegaci, propagatorzy Powrotu do Jaskini, jak Wszaweł i Ćpaweł, zachęcający do niechlujstwa i żarcia byle czego, skoro wokół wszystko sterylne i smakowite. Co się tyczy płci pięknej, zbuntowała się totalnie. Przodownice ruchu wysunęły dwa nowe ideały kobiecości – dziwkożonę i świnksa – ażeby nawiązać po wyzwolicielsku do starych mitów.

No, mistrzostwo świata.

Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Biolodzy dowiedzą się o istnieniu damochłona (hybrydy damy i jamochłona), zaś amatorzy psychologii zwrócą uwagę na relację dwóch konstruktorów. Trurl i Klapaucjusz są idealnym przykładem tego, że można jednocześnie pałać nienawiścią i nie potrafić bez siebie żyć. Wyzłośliwiają się, zazdroszczą sobie, krytykują ponad miarę, a mimo to jeden dla drugiego gotów oddać życie.

Sympatyczny zbój kosmiczny - Gębon. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza.
(fot. Milczenie Liter)

W przeciwieństwie do wielu innych książek Stanisława Lema, w Cyberiadzie nawet te poważne dylematy podane są w lekkostrawny, pełen humoru sposób. Zdaję sobie sprawę, że określenia takie jak „baśń filozoficzna”, czy „powiastka etyczna” nie brzmią atrakcyjnie i prawdopodobnie nie znajdziemy ich w hashtagu żadnego influencera, lecz apeluję: proszę się nie zniechęcać! Pyszne historie, które opracował Lem, są atrakcyjne same w sobie, nawet bez tego drugiego dna. Mało tego: są tak naładowane klasowym contentem, że łatwo coś przeoczyć.

Dlatego najlepiej Cyberiadę smakować fragmentami. Niezależnie od tego, czy szukamy pełnego erudycji muzeum, czy parku rozrywki, dostaniemy wszystko. Wyobraźnia będzie nam pracować pełną parą, mózg rozkosznie chrobotać, a gęba wyszczerzy się w uśmiechu.

Cyberiada jest o krok, jeden maleńki krok, od książki idealnej. Dlatego przyznaję jej najwyższą ocenę w historii istnienia Milczenia Liter.

Panowie i Panie, w pełni zasłużone 9,5. Po to właśnie istnieje literatura!

A teraz marsz do biblioteki lub do sklepu i zaznajomić się z tym arcydziełem, nie na darmo tak się natrudziłem pisząc tę recenzję.

 

 

Konwersacja dwóch robotów o postawie polskich piłkarzy w meczu z Mołdawią.
(źródło: Midjourney, prompt - Milczenie Liter).

Bajki robotów

To taka Cyberiada dla ubogich - skromniejsza objętościowo, gorsza jakościowo. Bajki ukazały się drukiem w 1964 roku, stanowiąc fundament dla opublikowanej rok później Cyberiady. Zresztą, trzy opowieści powtarzają się w obu zbiorach (Jak ocalał świat, Maszyna Trurla, Wielkie lanie) – kończą one Bajki robotów, a rozpoczynają Cyberiadę. Ciągłość zatem zachowana.

Jak nakazuje tytuł, mamy tutaj jawną grę z konwencją baśni, o wiele bardziej widoczną i natarczywą niż w przypadku Cyberiady. Już same tytuły miło rezonują z bajkami zasłyszanymi za młodu: Skarby króla Biskalara, Bajka o maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła, czy Trzej elektrycerze. Ich treść podobnie: to typowe bajkowe motywy, obleczone w cybernetyczne ciuszki. Oto zakończenie Doradców króla Hydropsa:

Aurentyna zaś i Froton, który został wielkim podblaszym koronnym, żyli długo i szczęśliwie.

Prawdziwą perełką jest opowiadanie pt. Przyjaciel Automateusza. Pewien robot zaopatruje się u znanego wynalazcy w miniaturowego przyjaciela. Tak małego, że można go sobie wsadzić do ucha, co też niezwłocznie uczynił.

Grafika do "Przyjaciela Automateusza" autorstwa Jessiki Nosidlak z Hufca Pracy w Skomielnej Białej. 
(źródło: www.ohp.pl)

Wuch, bo tak się zwało owo maleńkie, metaliczne ziarenko, budził robota co rano, opowiadał mu śmieszne historyjki… prawie jak Asystent Google. Pewnego razu statek, na którym płynął robot, zatonął i główny bohater wraz z nieodłącznym przyjacielem, cudem uratowani, trafiają na bezludną wyspę. Wuch chce pomóc przyjacielowi: prosi o opis sytuacji i dokonuje skomplikowanych obliczeń, na podstawie których stwierdza, że najlepszym wyjściem dla Automateusza będzie popełnienie samobójstwa. Na ratunek nie ma bowiem co liczyć, a wysepka była pusta i niezamieszkana. Robot wpada we wściekłość: jakże to najlepszy przyjaciel może mu radzić, by się uśmiercił?

Dochodzi do tragikomicznych rozmów i czynów między przyjaciółmi. Jak się skończy historia Automateusza, nie zdradzę, ale to pisarstwo najwyższych lotów.

Stanisław Lem i bajki robotów - wizja sztucznej inteligencji.
(źródło: Midjourney, prompt: Milczenie Liter)

Oprócz tego poznamy między innymi króla Poleandra Partobona – miłośnika cybernetyki wojennej, który produkował wrogów i sam z nimi walczył dla utrzymania strategicznej wprawy, czy króla Globaresa, który poznał już wszystko, co można poznać i wezwał przed swoje oblicze trzech mędrców z zadaniem opowiedzenia najdziwniejszej historii, jaką znają. Jeśli nie uda im się króla zatrwożyć, rozśmieszyć lub zmusić do zastanowienia, stracą głowę.

Są tu słabe momenty (początkowe opowiadania), ale wciąż warto.

Lem bawi się świetnie. Konwencję bajki naciągnął jak gumę i wetknął w bitowe światy; tam, gdzie jego wyobraźnia czuła się najlepiej.

By odwiedzić lemowskie światy, wystarczy zaopatrzyć się w jego książki. Ostrzegam, że znacznie trudniej będzie wrócić. Ich grawitacja trzyma mocno, jak cholera.

Komentarze

  1. Cyberiada to zdecydowanie moja ulubiona rzecz Lema. Moje wydanie kończy się Bajką o trzech maszynach opowiadających króla Genialona i - sądząc po Twojej recenzji - chyba szkoda, że nie pozostano przy tym układzie. A ilustracje to chyba jednak Daniela Mroza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie! Cóż za wielbłąd z mojej strony - wstyd :) Już poprawione. Dzięki za czujność :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER