50 NAJLEPSZYCH OPOWIADAŃ GROZY 2020-2024 [miejsca 30-21]

 

 


30. ALEXANDER MORITZ FREY - "Uwikłanie" (1920)
Abyssos (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja do opowiadania, autor nieznany (AI?).
(źródło: Abyssos, got. Milczenie Liter)

Dowód na to, że do udanego opowiadania wystarczy sama konwersacja. Cała frajda (i groza) zasadza się tutaj na jednym, jedynym dialogu. Żadnej pędzącej fabuły, opustoszałych domów, nic z tych rzeczy. Opustoszały zakład fryzjerski. Niepozorna rozmowa fryzjera i jego klienta, przypadkiem rzucane aluzje, śmiech przetykany niepewnością. Czy to wyrafinowana gra mordercy i ofiary? Czy każdy z nich jest świadom swej roli? Autor tak prowadzi narrację, że czytelnik nie może być niczego pewien. Niedoceniana perełka suspensu (podobnie jak „Rozkład” tego samego autora).

Klient poderwał się w fotelu, tak że odrobina piany nadal zwisała mu nad klatką piersiową.

- Czy zatem przychodzi to z łatwością? – zapytał wstrząśnięty. – Czy zupełnie bez trudu przychodzi poderżnięcie komuś gardła?

- Zgodnie z wiedzą anatomiczną, którą kolega kiedyś posiadał – odparł fryzjer fachowo – operacja nie będzie trudna do przeprowadzenia. W zeszłym roku u teścia na wsi zaszlachtowałem dwa prosięta. A teraz… Jak, powiada pan, zagadnął pan zamężną kobietę?



29. RUDYARD KIPLING - "Osobliwa przejażdżka Morrowbiego Jukesa" (1899)
C&T, (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja do opowiadania, autorstwa Williama Stranga (rok 1902).
(źródło: www.nationalgalleries.org)

Bardziej mnie tu wystraszył sam pomysł, niż fabuła. Jukes, młody brytyjski inżynier, podczas nocnej przejażdżki na swym koniu, wpada do stromej, piaszczystej rozpadliny otoczonej wysokimi na dziesięć metrów, równie piaszczystymi wałami. Miejsce to okazuje się być legendarną indyjską wioską umarłych, gdzie trafiają ludzie uznani za umarłych i śmiertelnie chorzy, którzy z powodów religijnych nie mogą powrócić do normalnego życia jako żywi.

Podczas epidemii cholery wynosi się ciała ludzi do spalenia, czasami zanim jeszcze umrą. Gdy znajdą się nad rzeką, zimne powietrze może człowieka ożywić i wtedy, jeśli drzemie w nim iskra życia, oblepia się mułem jego nos i usta, by ostateczne umarł. Jeśli jest trochę bardziej ożywiony, nakładają więcej mułu, ale gdy jest zbyt żywy, zabierają gdzie indziej.

Odgłos wystrzału wywabił ponad sześćdziesiąt ludzkich istot z nor borsuczych, które do owej chwili uważałem za niezamieszkane. (…) Wszyscy byli skąpo odziani w tkaniny łososiowego koloru (…) i od pierwszej chwili sprawili na mnie wrażenie gromady jakichś odrażających fakirów. Brud i ohyda tego zgromadzenia były wprost nie do opisania i zadrżałem na myśl, jaki żywot muszą wieść w swoich norach.

Wrzuceni do rowu jak śmieci, czekają na śmierć, odizolowani od świata. Organizują się w mini-społeczność, naznaczoną piętnem tragizmu. Nie tylko z racji na toczące ich choroby, ale także – a może i przede wszystkim – z racji na fakt, że nie da się stamtąd uciec. Załamany Jukes rozpoznaje w jednym z truposzowatych rezydentów swego niegdysiejszego znajomego, Gunga Dassa. Używając siły, sprytu i przekupstwa dowiaduje się, iż przed laty trafił w to miejsce inny biały człowiek, który poznał sposób na wydostanie się z tego miejsca…



28. RYŪNOSUKE AKUTAGAWA - "Koła zębate" (1927)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Jedno z ostatnich zdjęć Akutagawy.
(źródło: www.ndl.go.jp)

Przejmujący zapis ludzkiej duszy, pożeranej przez szaleństwo, urojenia i napierające zewsząd załamanie nerwowe. Narrator przybywa na weselne przyjęcie swej siostry. Zamieszkuje w niewielkim, pogrążonym w mroku i półcieniach hoteliku. Nic szczególnego nie robi: przechadza się po miasteczku, wchodzi do księgarni, w hotelowym lobby spotyka znajomego, szuka kapcia który zniknął gdzieś w nocy...  Nerwy bohatera są wiecznie napięte, a egzystencja naznaczona fatalistycznymi wydarzeniami (ilekroć przyjeżdża pociągiem do Tokio, jest świadkiem pożaru, zawsze gdy wsiada do żółtej taksówki, zdarzał się wypadek itp.) Wszystkie wydarzenia interpretuje po swojemu; gdy w księgarni otwiera książki na losowych stronach, za każdym razem zdaje się znajdować cytat, który jest szpilką w jego stronę.

Jest to opowiadanie bez fabuły, rozedrgane niczym upalne powietrze, podsuwające obserwatorom miraże i zwidy. Bardzo oniryczne i schulzowskie, z dużą dawką niepokojących, nieco surrealistycznych scen, jak chociażby ta: 

- Tak, Shu Shun... - Nie wiedzieć czemu, nie byłem w stanie wymówić poprawnie nazwiska Shu Shunsuiego. Było to dla mnie niepokojące - przecież to był mój język ojczysty. (...)

W jego przekrwionym lewym oku pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Zanim cokolwiek na to odparłem, poczułem, że nie potrafię wypowiedzieć ostatniej sylaby słowa "bezsenność". (...) Nie minęło dziesięć minut, a już szedłem sam ulicą. Rozrzucone tu i ówdzie na asfalcie pozgniatane skrawki papieru przypominały ludzkie twarze.

Do perfekcji zabrakło niewiele - wystarczyło nieco przerzedzić tę czeredę skojarzeń, dziwnych wydarzeń i ludzi, których zagęszczenie osiąga czasem karykaturalne rozmiary, wymykając się spod kontroli autora. 

Koła zębate to także przejmujący rys autobiograficzny. Głównym bohaterem jest pisarz, niejaki "A.". W jednej ze scen wspomina własne utwory, zażywa veronal żeby zaznać snu w nocy (Akutagawa popełnił samobójstwo w 1927 roku, właśnie poprzez przedawkowanie veronalu...). 



27. ALBERTO MORAVIA - "Hotel Splendido" (1944)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Okładka zbiorku Moravii pt. "L'Epidemia" z 1944 roku, z którego pochodzi opowiadanie "Hotel Splendido".
(źródło: www.abebooks.com)

Dziwaczna rzecz prosto z Italii. Wesele młodej pary odbywa się w tytułowym hotelu Splendido, a wydarzenia poznajemy z perspektywy matki panny młodej. Hotel budzi w niej mieszane uczucia – dziwne ozdobne łańcuchy na ścianach, rubaszni kelnerzy, wszechobecny półmrok… Po podaniu mocnego wina wydarzenia nabierają rozpędu, jak to bywa na weselach. 

Czy państwo młodzi zdawali sobie sprawę z tego, że w momencie wyboru hotelu Splendido, ich los został przypieczętowany? Niektóre fragmenty opowiadania świadczą o tym, że tak, ale zauważyłem je dopiero za drugim razem. To czyni lekturę jeszcze bardziej frapującą.

Wyborne!

Tutaj natomiast sala była ogromna, fakt, wznosiła się ku górze, aż sklepienie ginęło w ciemności. I jeszcze te liczne schody bez dywanów i poręczy, z falującą linią wzdłuż ścian, naprawdę przypominały schody do piwnicy, po których schodzi się niepewnie i z wahaniem, a wchodzi radośnie z powrotem. One też składały się z czarnych bloków i ciemność sprawiała, że nie było wiadomo, gdzie się kończą.



26. ADOLFO BIOY-CASARES - "Kłamstwo ze śniegiem w tle" (1944)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Okładka zbiorku "La trama celeste" z 1948 roku, z którego pochodzi wybrane przeze mnie opowiadanie.
(źródło: domena publiczna)

Historia w historii, czyli jeden z ulubionych, szkatułkowych motywów argentyńskiego pisarza. Casares w wyśmienitej formie: miesza wątki, ale nie zapomina w tym wszystkim o czytelniku. Już po kilku stronach sam umierałem z ciekawości by dowiedzieć się więcej o tajemniczym Duńczyku Vermehrenie. Dlaczego mieszka na uboczu ze swoimi córkami? Dlaczego z nikim nie utrzymuje kontaktu, a do ciekawskich intruzów strzela bez ostrzeżenia? Można tej spojrzeć wyżej: czy relacji z tych wydarzeń można zaufać? Albo jeszcze dalej: czy autor przekazujący relację tej osoby, nie zniekształca jej? Taka właśnie jest proza Casaresa: można się po niej ślizgać pobieżnie, jak po lukrze na cieście i też będzie smacznie. A dla literackich głodomorów czeka więcej: wystarczy wgryźć się w środek, by zasmakować tej niezwykłej mieszanki różnych smaków i warstw. I się w niej zatracić.

Zabrałem (lornetkę), ustawiłem ostrość i dostrzegłem wyraźnie białego konia, za nim żółty powóz, na którym siedział sztywno odziany na czarno człowiek. Mężczyzna zsiadł z wozu, a gdy tak patrzyłem, jak zmierza w stronę ogrodzenia, malutki i żwawy, owładnęło mną dziwne uczucie, że w tej konkretnej scenie odbijają się przeszłe i przyszłe gesty i że powiększany przez lornetkę obraz zawiera w sobie wieczność.



25. JERZY SOSNKOWSKI - "Duch Białego Szczytu" (1926)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja Sosnkowskiego do jednego z własnych opowiadań.
(źródło: "Naokoło świata", 1924, nr 6, Śląska Biblioteka Cyfrowa)

Najlepszy moment zbiorku Sosnkowskiego pt. Żywe powietrze. Akcja trzyma w napięciu od początku do końca: zawody lotnicze, jedno z zadań to lot nad owianym złą sławą Białym Szczytem. Wylatuje jeden pilot po drugim, sami mistrzowie swego fachu. Mijają godziny, nie wraca żaden z nich…  

Świetna rzecz! I znowu powracają ulubione motywy Sosnkowskiego: apatia mieszkańców miasteczka, jakieś bezrefleksyjne pogodzenie się z losem. Towarzystwo gór i śniegu tylko dodaje klimatu tej niepokojącej opowieści.

Pokój mój był mały, ciemny, jak wszystkie zresztą mieszkania w tej zapadłej górskiej mieścinie. Chyba nigdy jeszcze nie widziała ona tylu naraz gości, co teraz, podczas metyng’u. Czasem tu zawitało paru zwariowanych narciarzy, albo paczka amatorów górskiego powietrza i górskiej zimy, którym pieniędzy nie starczyło na modne i wygodne kurorty. (…)

Nawet zima wyglądała tu inaczej niż gdziekolwiek. Uśmiechnięta, biała, błyszcząca, wybrylantowana ziemia tutaj była ołowiano-szara, odrętwiała. Od śniegów popielatych, wiało piwnicą, wiało wyraźnie niezdrowym morzem, i przejmującym chłodem trupa.



24. JAROSŁAW IWASZKIEWICZ - "Matka Joanna od Aniołów" (1942)
Iskry, (do przeczytania --> TUTAJ)

Kadr ze słynnej ekranizacji opowiadania w reżyserii Jerzego Kawalerowicza (rok 1961).
(źródło: www.polityka.pl)

Do położonego w niewielkim Ludyniu klasztoru sióstr urszulanek zostaje wezwany egzorcysta, ojciec Suryn. Po drodze dochodzą go plotki o dziwnym zachowaniu sióstr, w szczególności przełożonej zakonu, zwanej matką Joanną od Aniołów. W międzyczasie przyczepia się do niego natrętny nieznajomy, niejaki Wołodkiewicz. W karczmie Suryn otrzymuje dziwną wróżbę z ust karczmarki, do zakonu lada dzień ma przybyć królewicz Jakub, a w mieścinie panoszy się żydowski cadyk, podobno wizjoner… W takim otoczeniu Iwaszkiewicz niespiesznie i kunsztownie rozwija sieć fabuły, niczym pająk swoją sieć. Stawia na drodze Suryna (i czytelnika) kolejne dylematy. Świetne, klimatyczne, opowiadanie, zmuszające do myślenia, literatura najwyższych lotów.

Matka Joanna zerwała się z ziemi, ale ksiądz Imber i ksiądz Ignacy schwycili ją pod ramiona i z wolna podprowadzili do ołtarza (...). 
- Ukórz się, ukórz! - powtarzali egzorcyści.

Matka Joanna wiła się w ręku prowadzących ją i wyrzucała z siebie przekleństwa, pokazując księżom wielki, opuchnięty, zupełnie czarny język. 



23. JORGE BORGES - "Ewangelia według świętego Marka" (1970)
Prószyński i S-ka, (do przeczytania --> TUTAJ)

Graficzna wariacja na temat twórczości Borgesa.
(źródło: www.elblogdetravisbickle.blogspot.com)

Całkiem możliwe, że groza i niepokój wyszły tu Borgesowi przypadkiem. W prologu do książki to właśnie te opowiadanie Borges wyróżnił jako najlepsze w całym zbiorze. Miał rację: to prawdziwa petarda. Ja uznaję je za opowieść grozy, czy może bardziej weird fiction, zwał jak zwał. 

Rok 1928, zwyczajny student medycyny Baltasar Espinosa na zaproszenie swego kuzyna przyjeżdża na stancję do Los Alamos, z zamiarem spędzenia tam wakacji. Rodzina Gutre, do której trafił, to typowa wiejska rodzina: ojciec, nieokrzesany syn i dziewczyna z niewiadomego łoża. Wkrótce Espinosa znajduje ukrytą Biblię, a w niej odręczne zapiski opisujące losy rodziny Guthrie, bo tak się naprawdę nazywała. Przybyli ze Szkocji, wkrótce wymieszali się z miejscowymi Indianami. Obecne pokolenie to analfabeci. Pewnego dnia przy obiedzie Espinosa odczytuje na głos fragment Ewangelii według świętego Marka. Zaskoczyło go nagłe zainteresowanie ze strony wieśniaków… kazali mu czytać każdy fragment po kilka razy, bo go lepiej zrozumieć. Co się dalej działo, nie zdradzę, ale dla tego jednego opowiadania warto zaopatrzyć się w Raport Brodiego

Zakończenie wyrwało mnie z butów, ciarki na plecach nie dały o sobie zapomnieć jeszcze wiele minut po skończonej lekturze. Iście mistrzowska literatura.

Potem Espinosa położył się, aby przespać sjestę, lecz lekki sen ciągle przerywały mu powtarzające się uderzenia młotka i jakies nieokreślone przeczucie, że coś się stanie.



22. PRIMO LEVI - "Angelica Farfalla" (1962)
Wydawnictwo Literackie, (do przeczytania --> TUTAJ)

Primo Levi się ukrył.
(źródło: www.ecodibergamo.it)

Groza ukryta głęboko. Żeby ją pojąć, trzeba przeczytać opowiadanie, ułożyć wydarzenia chronologicznie, zwrócić uwagę na kilka słówek, dopowiedzieć sobie resztę i... sprawdzić, co oznacza tytuł, pozornie nie mający sensu z całą historią. Levi gra z czytelnikiem. 

Opowiadanie stanowi mieszaninę diabolicznych eksperymentów Nazistów, kryminału i nutki horroru. Fabuła w skrócie: alianccy śledczy udają się do zniszczonego wojenną pożogą Berlina, aby zbadać pozostałości laboratorium profesora Leeba, ekscentrycznego nazistowskiego naukowca. Już na początku autor zdradza, co komisja zastała na miejscu. W miarę rozwoju akcji poznajemy rękopis Leeba, jego fascynację aksolotlami, wreszcie zgłasza się niejaka Gertrude Enk, mieszkająca nieopodal, która relacjonuje, co działo się z Leebem i jego laboratorium podczas bombardowań w 1943 roku. I choć dowiadujemy się też, co było w środku, za zamkniętymi drzwiami, Enk w swojej relacji pomija pewne szczegóły. Gdy wczytamy się dobrze w jej słowa i zestawimy je z początkiem opowiadania, dotrze do nas, co najprawdopodobniej znajdowało się w laboratorium naukowca i jaki los owe znaleziska spotkał. Pikanterii całej historii dodaje fakt, iż sam profesor Leeb rozpłynął się w powietrzu. Jest to uosobienie zła.

Levi poszatkował całą historię. Zostawia kilka strzępków i celowo zaburza ich chronologię. Po co to robi? By zaintrygować czytelnika, zachęcić do samodzielnego śledztwa i zmusić do wyobrażenia sobie całej tej makabrycznej historii. O mały włos nie poświęciłbym temu opowiadanku wiele czasu, dlatego się trochę rozpisuję, by nikt nie powtórzył mego błędu.

Wyśmienita literacka zagadka, tym razem śmiertelnie poważna. I przerażająca.

Gdy weszli, znaleźli się w ciemnościach. Rosjanin zapalił latarkę, potem otworzył na oścież okno: słychać było szybką ucieczkę szczurów, lecz ich samych nie było widać. Pokój był pusty: ani jednego mebla. Był tylko zwykły, ordynarny strop i dwa grube pale, biegnące równolegle i poziomo od jednej ściany do drugiej.



21. ROBERT AICKMAN - "Ciceroni" (1968)
Wydawnictwo IX, (do przeczytania --> TUTAJ)

Katedra św. Bawona w Gandawie. To właśnie tutaj toczy się akcja "Ciceroniego".
Ktoś chętny na wycieczkę do Gandawy? :)
(źródło: flick.com, fot. Dom Nessi)

Jak wiemy, mroczne kościoły są świetnym miejscem do poprowadzenia historii grozy.  Akcja toczy się w istniejącej naprawdę katedrze św. Bawona w Gandawie, do której swe kroki skierował John Trant, przebywający na urlopie bohater opowiadania. „Ciceroni” to coś na kształt upiornego przewodnika turystycznego: narrator opisuje kolejne zabytki katedry – a to obraz Gerarda Seghersa pt. Męczeństwo św. Liwina, a to Rubens, czy Van Eyck. Opisy tych architektoniczno-malarskich cudowności (na szczęście odpowiednio krótkich, bardziej encyklopedycznych wzmianek) autor perfidnie wykorzystuje, by wsączyć strużkę niepokoju, kapiącego coraz szybciej… 

Katedra wcale nie jest pusta, Trent spotyka kilka dziwnych osób, a w jednej z kaplic tłum „dziwacznych starych Belgijek, tłustych, brzydkich, nijakich i despotycznych". Gdy już chciałem się zaśmiać, Aickman dodał mimochodem, iż baby pogrążone były w upiornej zadumie i nie zauważyły nawet nadejścia intruza. Napięcie potęguje uciekający czas: bohater co chwilę zerka na zegarek, w obawie, że nie zdąży obejrzeć wszystkich zakamarków katedry przed jej zamknięciem.

Zakończenie nie zawiodło: na tyle otwarte, by pobudzić wyobraźnię i na tyle zamknięte, by nadać tym wyobrażeniom pewien kierunek… Aickman potrafi w te klocki.

PS. Kilka lat temu - to już historia prawdziwa - znaleziono w katedrze 800 kompletnych szkieletów, w tym wiele dziecięcych, a także 5 ton luźnych kości…

Trent odnosił wrażenie, że kolejne obrazy i freski były coraz bardziej upiorne, ale składał to na karb ich kumulowanego działania. W każdym razie, na pewno nie zostało ich wiele.


Komentarze

  1. Moravia i groza?! Nie przypuszczałabym... Postaram się dotrzeć do "Epidemii", bo czuję, że to może być wielkie odkrycie. I że nie będzie wiało... nudą. ;) Dziękuję za bardzo ciekawy trop.

    Na "Matkę Joannę" czekałam. "Klimatyczne" - ten przymiotnik rzeczywiście doskonale oddaje charakter tego opowiadania. Niesamowite jest to, jak Iwaszkiewicz potrafi tworzyć nastrój. I jak wykorzystuje do tego nawet porę roku. Dla mnie "Matka Joanna" to majstersztyk, podoba mi się znacznie bardziej niż np. "Diabły z Loudun" Huxleya.
    Tym bardziej ciekawią mnie opowiadania, które w Twoim zestawieniu znalazły się jeszcze wyżej...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER