RICHARD HUGHES - Orkan na Jamajce [recenzja #39]


 

                                                   Zapomniany klasyk literatury brytyjskiej.

***


📕 WYDAWNICTWO: Czytelnik
🕒 ROK WYDANIA: 1969
📖 ILOŚĆ STRON: 296


OCENA: 

  

Richard Hughes urodził się w Walii w 1900 roku. Uznawany za jednego z klasyków literatury brytyjskiej. Niestety, w Polsce praktycznie nieznany. Orkan na Jamajce (napisany w 1929 roku) oraz Huragan (1938)  to jedyne jego powieści przetłumaczone na język polski. Pisał także poezje, sztuki teatralne i opowiadania dla dzieci. W pamięci potomnych pozostał jednak jako autor pierwszego w historii słuchowiska radiowego: w 1924 roku został poproszony przez BBC o napisanie sztuki przeznaczonej tylko do słuchania. Zgodził się, a nowatorski eksperyment został wyemitowany 15 stycznia 1924 i zapoczątkował erę radiowych słuchowisk.


Orkan na Jamajce to protoplasta Władcy much, ukazał się zresztą 25 lat przed dziełem Williama Goldinga. Opowiada historię grupki dzieci, które, rozdzielone od swoich rodziców, zostają wrzucone do świata dorosłych, ograniczonego przestrzenią pirackiego statku.

Małgorzatka (najstarsza, 13 lat), Harry, Edward, Rachela, Laura (najmłodsza, 3 latka), John i Emilka. Ta siódemka dzieciaków dorastała na Jamajce. W biedzie, ale i umiarkowanym szczęściu. W otoczeniu dzikiej przyrody i nieprzewidywalnej pogody. Pewnego dnia, gdy przerażający orkan niszczy doszczętnie ich domy, rodzice decydują się wysłać dzieci do Anglii, chcąc zapewnić im lepsze życie, z dala od huraganów. Dzieciaki wsiadają na statek Klotynda, który pod sterami doświadczonego kapitana Marpole’a, ma je dowieźć do mitycznej Anglii, która w oczach państwa Bas-Thornton (rodziców piątki dzieci) jawi się jako ziemia obiecana.

W wyniku splotu wydarzeń i zbiegów okoliczności, dzieci trafiają na statek piracki (akcja powieści dzieje się w roku 1860, kiedy piractwo jest już na wymarciu). Dzieci wywracają świat korsarzy do góry nogami. Przez długi czas zresztą żyją w przekonaniu, że owi panowie zawiozą ich bezpiecznie do Anglii. Jak słusznie zauważa w ciekawym wstępie Władysław Kopaliński:

Dotyczące ich zamiary rodziców i innych dorosłych są im tak dalece nieznane, że dopiero użycie przez kapitana piratów niewiarygodnego wyrazu „majtki” nasuwa dzieciom pierwsze podejrzenie, że ich pobyt na szkunerbarku może nie być zgodny z ułożonym przez rodziców planem.

Momentami, można zapomnieć, że to rzecz dla dorosłych. Wiele wydarzeń opisanych jest z lekkością i humorem, swoje dodaje narrator – mój ulubiony bohater książki. Co chwilę komentuje wybory bohaterów, wtrąca swoje przemyślenia, zazwyczaj z przymrużeniem oka. Chichotałem wiele razy. Sprawdźcie sami:

Trzeba przyznać, że owa świnia była zdolna do uczuć całkiem ludzkich. Tego samego popołudnia, leżąc na pokładzie, jadła banana. Nad nią kołysała się na linie małpa. Na widok banana rozkołysała się mocniej i w pewnej chwili wyrwała go świni spomiędzy zębów. Nikt nigdy nie przypuszczałby, że nieruchomy świński ryj może wyrazić tyle zdumienia, przerażenia i budzącej litość urazy.

I gdy, rozluźnieni, już chcemy zawołać własne dzieci, by przeczytać im fragment, Hughes rozkwasza nam nos. Bez słowa ostrzeżenia, do owej – nieco naiwnej – narracji, wplata wydarzenia tragiczne. Nie poświęca im przy tym więcej uwagi niż innym. Ginie jeden z głównych bohaterów? Nieuważny czytelnik może tego nawet nie spostrzec. Ot, dzień jak co dzień: wieje wiatr, świeci słońce, statek płynie, małpa kradnie świni banana, a John łamie sobie kark i ginie.

John, pochłonięty tym widokiem, wychylił się za daleko. Stracił równowagę i z wysokości tych kilku pięter runął w dół, prosto na głowę. […] Rano dzieci śmiało mogły uważać za sen wszystko, co działo się poprzedniego wieczoru, gdyby nie jedna dziwna rzecz – puste łóżko Johna.

Podobnie z Małgorzatką:

Ściągnięto Małgorzatkę z trapu, na którym wciąż jeszcze siedziała i bez chwili wahania wrzucono do morza. Wyraz jej twarzy, gdy znikała w wodzie, jak kiedyś owa wielka, biała świnia wyrzucona za burtę, pozostał w pamięci pierwszego oficera na zawsze.

I tyle. Żadnego rozpamiętywania, rozpaczy, opisywania żalu i smutku pozostałych dzieci. Życie toczy się dalej a najmłodsi szybko przyzwyczajają się do nowych sytuacji. Richard Hughes w ten dość nietypowy sposób prowadzi narrację, co dodaje książce klasy, a jednocześnie powoduje pewien dysonans poznawczy. Dziecięce harce kontrastują z poważnymi tematami: obserwujemy budzenie się świadomości własnego „ja” u Emilki, na pokładzie dochodzi do morderstwa, a za zasłoną literackiego niedopowiedzenia Małgorzatka udziela rozbuchanym mężczyznom wsparcia cielesnego.

Richard Hughes w 1961 r.
(źródło: National Portrait Gallery, autor: Sandra Lousada)


Ocenę podwyższam także za pewne smaczki i osobliwości. O narratorze już wspominałem – ale urodzony w Walii autor nie waha się także sięgać po eksperymenty formalne; np. rozdział trzeci kończy się sceniczną rozpiską i podziałem na role, zupełnie jak w sztuce teatralnej.

No i te zakończenie… wbija w fotel. Przewrotne i złowieszcze w swej prostocie. Po przewróceniu ostatniej strony, trudno wrócić do codzienności, nie przetrawiwszy najpierw moralnego popiołu, którym obsypał nas Hughes.

Orkan na Jamajce wytrzymał próbę czasu. Wciąż ma wiele do powiedzenia i to w ciekawy sposób. I choć rozkręca się niemiłosiernie powoli, warto dać mu szansę.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER