LEONARDO SCIASCIA - Zniknięcie Majorany [recenzja #45]

 


Nietypowa książeczka o tym, co się naprawdę wydarzyło.

***


📕 WYDAWNICTWO: Instytut Wydawniczy Pax
🕒 ROK WYDANIA: 1985
📖 ILOŚĆ STRON: 66

OCENA: 

   
  


Ettore Majorana żył naprawdę. Był znanym włoskim fizykiem, powszechnie uznawanym za geniusza. Odludek. Bawiący się fizyką, a jednocześnie żyjący nią. Błyskotliwy wizjoner.

25 lipca 1938 roku wsiadł na statek z Palermo do Neapolu i od tej pory nikt go już więcej nie widział.

Zapadł się pod ziemię i zniknął. Dlaczego to zrobił? Sprawa jest bardzo ciekawa, ponieważ było to zaplanowane zniknięcie.


Majorana zostawił po sobie dwa listy, w których sugerował chęć popełnienia samobójstwa. Z Neapolu wysłał kolejny list, w którym zanegował to, co pisał wcześniej. Teorii jest wiele: od śmierci samobójczej, przez wstąpienie do klasztoru, po ucieczkę zagranicę. Podobno, obserwując scenę naukową, zrozumiał, że wkrótce możliwe będzie rozszczepienie atomu. Zrozumiał też, jak straszne konsekwencje, włącznie z bombą atomową, może nieść ze sobą taka wiedza.

Teorii o samobójstwie przeczy fakt, iż niedługo przed zniknięciem wybrał z banku oszczędności i pobrał kilka pensji z góry, czego nigdy wcześniej nie robił.

Ettore Majorana
(źródło: domena publiczna)

Majorana był prawdziwym ekscentrykiem. Niels Bohr to dla niego zramolały starzec, a legendą obrosły jego relacje z innym słynnym włoskim naukowcem, Enrico Fermim, laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w roku 1938. Fermi przez wiele dni obliczał pewną skomplikowaną formułę, którą  pokazał też Majoranie. Ten wrócił do domu i już następnego dnia pojawił się z własnymi wyliczeniami. Nie przyszedł sprawdzić, czy dobrze policzył, przyszedł zweryfikować czy to Fermi się nie pomylił! Taki właśnie był.

Fermi nie mógł nie odczuwać pewnego zakłopotania wobec Majorany. Zawody między nimi, polegające na niezwykle skomplikowanych obliczeniach – Fermi z suwakiem pisał je na tablicy lub na kartce, Majorana liczył w pamięci odwrócony plecami, a kiedy Fermi mówił: Jestem gotów, Majorana podawał wynik – te zawody były faktycznie sposobem na wyładowanie utajonego, nieuświadomionego antagonizmu o charakterze niemal dziecinnym (nie trzeba zapominać, że obydwaj byli bardzo młodzi).

Bardzo intrygująca sprawa i gwarantuję, że po przeczytaniu książki, będziecie na własną rękę szukać więcej informacji, wcielając się w domorosłych detektywów.

I to jest właśnie główna zaleta książeczki Sciascii – sieje ona w czytelniku ziarno, które bezlitośnie kiełkuje, nie dając zapomnieć o tym, jak pewien włoski naukowiec rozpłynął się w powietrzu. Nie dowierzamy, że przez tyle lat nikomu nie udało się rozwiązać tej zagadki, a następnie, gnani jakimś wewnętrznym imperatywem, próbujemy to zrobić sami.  Zniknięcie Majorany zawiera wiele informacji i ciekawych wątków.

Maleństwo owo liczy niewiele ponad sześćdziesiąt stron i jest rozmiaru ¼ kartki A4. Stylistycznie, to doprawdy przedziwna rzecz, połączenie policyjnych raportów, rysu biograficznego i aluzji naukowo-filozoficznych. Sciascia prowadzi swoje śledztwo i robi to w absolutnie chaotyczny sposób. Pozorowaną chronologię zdarzeń przetyka pobocznymi wywodami, które w wielu przypadkach nie wnoszą absolutnie nic nowego. Rozległe (jak na rozmiary tej mini-powieści) retrospekcje z życia pisarza Stendhala, czy referat o stosunku Majorany do faszyzmu są wciśnięte na siłę i sam autor doskonale zdaje sobie z tego sprawę:

Ale na tym szczególe – wrażeniach Majorany o nazizmie – zatrzymaliśmy się zupełnie niepotrzebnie. Dla takiego człowieka jak Majorana nie ma wielkiego znaczenia, czy dał się oszukać propagandzie nazistowskiej, czy nie.

Czytamy więc ostatnie listy Majorany, za chwilę cytat Fermiego, z którym Majorana współpracował, następnie fragment komedii zapomnianego włoskiego pisarza oraz mini-rozprawka na temat profesora Cottarda z W poszukiwaniu straconego czasu.

Jak Mary Shelley ulepiła swego potwora z fragmentów różnych ciał, tak i Leonardo Sciascia utkał literackiego Frankensteina z wielu różnych nici. Nie czytałem jak dotąd niczego, co przypominałoby konstrukcję włoskiego pisarza.

Czyżby to był rzeczywiście Ettore Majorana? Zdjęcie zrobione w Wenezueli w latach 50. XX wieku 
(źródło: domena publiczna)


Ten zlepek literackich form ma swój niepowtarzalny urok, ale wspomniane wyżej wady skutecznie hamują entuzjazm czytelnika. Gdy skończyłem czytać, rzuciłem się na wody Internetu w poszukiwaniu większej liczby informacji. Nie ma w tym wielkiej zasługi Sciasci, to historia Majorany jest po prostu tak niesamowita.

Mimo wielu wad i niełatwej momentami lektury, polecam Zniknięcie Majorany wszystkim miłośnikom tajemnic, badaczom nauki oraz czytelnikom lubiącym iść pod prąd.

I choć od ukończenia lektury minęło już trochę czasu, wrócić do szarej codzienności nie pozwalają mi słowa, wypowiedziane przez Enrico Fermiego:

Gdyby Majorana ze swoją inteligencją postanowił zniknąć, lub spowodować zniknięcie swoich zwłok, na pewno by mu się to udało.


"Stary" Majorana kontra młody Majorana. Czy to ten sam człowiek? 
(źródło: domena publiczna)

PS. W latach 50. XX wieku pewien Włoch rzekomo spotkał Majoranę w Argentynie, a potem w Wenezueli.  Tajemniczy, starszy mężczyzna budził zainteresowanie swoją inteligencją, obcym akcentem i kulturą osobistą. Nie chciał się fotografować, ale w końcu udało się go przekonać na jedno zdjęcie. Ów Włoch twierdził, że mężczyzną (zwanym "Bini") był właśnie Majorana.

Więcej informacji TUTAJ i TUTAJ.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER