ROBERT HEINLEIN - Obcy w obcym kraju [recenzja #86]
Zgrokuj to, ziom!
***
OCENA:
Książka ma 62 lata i tak się też
prezentuje. Żwawy, sypiący żartami, wciąż przyzwoicie wyglądający, ale jednak prawie
staruszek.
Zrozumiałem, dlaczego ludzie się śmieją. Śmieją się, ponieważ istnieje ból, a tylko dzięki śmiechowi mogą choć na chwilę przestać go odczuwać.
Mimo dużych rozmiarów publikacji, nie
dopatrzyłem się literówek (nie licząc błędnej odmiany nazwiska „Smith” na s.
47). Papier przyjemny, pachnący, okładka twarda, font odpowiednich rozmiarów.
Rozbestwiony przez inne wydawnictwa, mogę tylko ponarzekać na brak
wstępu/posłowia. Dla tak obszernego klasyka ma ono rację bytu.
Bohaterowie książki to prawdziwa
„drużyna A”: Jubal Harshaw oraz jego
liczne i piękne sekretarki, wścibski, powszechnie nielubiany dziennikarz Ben
Caxton, zadziorna pielęgniarka Jill Boardman i oczywiście sam Człowiek z Marsa,
Valentine Smith.
Smith przybywa na Ziemię jako
zalękniony wymoczek, cholernie inteligentny i tyleż nieprzystosowany. Stopniowo
uczy się jak żyć z ludźmi, zdobywa ich podziw, szacunek, ba, zakłada nawet
własny kościół. Kościół, dodam, w którym ubrania są całkowicie zbędne. Ekhm.
Pod płaszczykiem przybyszów z
innej planety amerykański pisarz snuje rozważania nad przenikaniem się kultur i
zwyczajów. W pewnym momencie sami zauważycie, jak bardzo ludzki stał się Smith,
a ilu ludzi zacznie się uczyć marsjańskiego i pić wodę…
Heinlein stworzył także jeden z
najsłynniejszych neologizmów w historii literatury, czyli „grokować” (w
oryginale: „grok”). Grokować znaczy zrozumieć, pojąć, zjednoczyć i przetrawić w
sobie dane pojęcie czy pogląd. Grokowanie doczekało się nawet opracowań
naukowych.
Kto przeczytał, ten z pewnością
dostrzegł potencjał w innym często używanym w książce haśle: „zostań moim
wodnym bratem”. Użyte na suto zakrapianej imprezie, może się stać kultowym.
Impresja sztucznej inteligencji na temat "Człowieka z Marsa". (źródło: Midjourney, prompt: Milczenie Liter) |
Osobny akapit poświęcić muszę
Jubalowi Harshawowi, jednej z najbardziej barwnych postaci literackich z jakimi
miałem przyjemność obcować. Harshaw to 60-letni lekarz, milioner i lekkoduch,
domorosły filozof i w zasadzie główny bohater książki. Chociaż co rusz
podkreśla, ze nie lubi się ruszać, jest po prostu wszędzie. Doradza, żartuje,
mędrkuje, podrywa, poniża – a wszystko z naturalnością i wdziękiem. To on pcha
narrację do przodu, pociąga za sznurki. Nie wykluczam, że Harshaw sam napisał tę
książkę, a Robert Heinlein to jego pseudonim lub wydmuszka stworzona na potrzeby
rynkowe.
Jubal Harshaw w akcji:
Córki potrafią wydać dziesięć razy więcej, niż jakikolwiek człowiek jest zdolny zarobić na normalnej posadzie. To prawo natury, które od tej pory będzie zwane Prawem Harshawa.
Ocenę książki obniża przesadne
wodolejstwo. Momentami Heinlein się zbytnio podpala i niemiłosiernie przeciąga.
Dotyczy to szczególnie religijnych dysput, które autor z lubością wtrąca co
chwilę. Kilkustronicowy opis tatuaży pokrywających Patricię Piwonsky? Litości…
Autor inspiruje się motywami zaczerpniętymi z kanonów wiary, zresztą samo
zakończenie to jawna trawestacja jednego z nich (spokojnie, spojlerować nie mam
zamiaru). Bez żadnej szkody dla całości można by okroić książkę o jakieś 100
stron.
Nie każdemu będzie też pasować
konwencja książki. Jak oglądam Jamesa Bonda, to muszę to robić z przymrużeniem
oka, żeby się dobrze bawić. Gdy czytam Lema, wiem że sprawa jest poważna, mimo
wielu akcentów humorystycznych. Heinlein jakby nie wiedział w którą stronę iść:
pisze w luźnej, humorystycznej konwencji (iście amerykańskiej, rzekłbym), by po
chwili wtrącić poważny wywód na temat sensu istnienia religii. Narzucona
konwencja powoduje, że nieraz nie wiedziałem jak zareagować. Czy on teraz pisze
poważnie? A może nadal pół-żartem? Amerykański pisarz nie potrafił znaleźć
takiej równowagi i stylu jak chociażby Lem.
Robert Heinlein w fantazyjnej koszuli. (źródło: www.fee.org) |
I choć tych przerywników jest
zbyt wiele i momentami wkurzają niemiłosiernie, czasem można się z nich
dowiedzieć czegoś ciekawego. Heinlein przypomina m.in. dwa mało eksploatowane
epizody z Pisma Świętego (Lot, który po ucieczce z Sodomy i Gomory został upity
i wykorzystany przez obie swoje córki oraz prorok Elizeusz, który rozgniewany
na małych chłopców wyśmiewających się z jego łysiny, przeklął je, w wyniku
czego dwa niedźwiedzie pożarły 42 dzieci). Inspirujące i bardzo ciekawe są też
wyjaśnienia sensu niektórych rzeźb francuskiego rzeźbiarza, Auguste Rodina
(przyjaźnił się m.in. z Marią Skłodowską-Curie).
Wreszcie: masa tutaj kontrowersyjnych
opinii. Nie tylko na temat katolicyzmu. Patrzcie sami co mówi Jill: W dziewięciu przypadkach na dziesięć, jeżeli
dziewczyna zostaje zgwałcona, sama jest sobie winna.
Whaaat?
Internety śpiewają, że Obcy… się brzydko zestarzał. Czy ja
wiem? Nie do końca się z tym zgadzam. Są tam komputery, taksówki powietrzne…
szczerze mówiąc, podczas lektury ani razu nie czułem się technologicznie
zażenowany.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)