ALAIN ROBBE-GRILLET - Żaluzja [recenzja #104]

 


Książka, którą można się upić.

***


📕 WYDAWNICTWO: Czytelnik
🕒 ROK WYDANIA: 1965
📖 ILOŚĆ STRON: 164

OCENA:    



 

Jeśli ktoś szuka w literaturze powiewu świeżości, trafił pod właściwy adres. Proza Robbe-Grilleta dostarcza unikatowych wrażeń, nietypowej struktury narracji oraz przyjemnego mętliku w głowie, zupełnie jak po wypiciu kilku głębszych.

Niektóre momenty są doprawdy wyśmienite, jak na przykład kilka stronic, podczas których autor stopniuje napięcie za pomocą samego zmysłu słuchu, opisując jedynie słyszane przez narratora dźwięki:

Potem zapada cisza, lecz słuch wyostrza się, łowiąc nowy dźwięk, cichszy od poprzednich, podobny jakby do warkotu. Ale i on wkrótce ustaje. Znowu słychać natrętne syczenie lampy.

I dalej:

Przenikliwy, szybko urwany krzyk jakiegoś zwierzęcia zabrzmiał tuż obok, chyba w ogrodzie, u podnóża tarasu. Po upływie trzech sekund ten sam krzyk sygnalizuje obecność zwierzęcia po drugiej stronie domu. (…) Lecz zanim został dokładnie rozpoznany, już ucichł. Ucho daremnie stara się odszukać go wśród nocy; znów świdruje je tylko syk lampy gazowej.

W innym miejscu Grillet skupia się na opisaniu zmieniającego się wokół domu cienia, przypomina to trochę obraz zręcznego malarza, stworzony za pomocą słów zamiast farb i kolorów. Zabieg ten udanie podkreśla niemal erotyczne napięcie między Frankiem i A., wyczuwalne mimochodem przez czytelnika:

Teraz cień filaru – filaru podpierającego południowo-zachodni narożnik dachu – pada na kamienne płyty, w poprzek środkowej części tarasu, przed fasadą domu, gdzie rozstawiono fotele na wieczór. (…)
Choć jest już zupełnie ciemno, nie kazała wnieść lamp (…). Szklanki są napełnione prawie po brzegi koniakiem i wodą mineralną, wewnątrz każdej z nich pływa mały sześcianik lodu. Nie chcąc ryzykować, że w całkowitej ciemności jeden niezręczny gest spowoduje rozlanie płynu, podeszła najbliżej jak tylko można do fotela Franka, trzymając ostrożnie w prawej ręce szklankę dla niego przeznaczoną.

A opisanie wypadku samochodowego w nawiązaniu do trzasku żuchwy gąsienicy to kolejna rewelacja. Musicie uwierzyć mi na słowo, krótki cytat nie odda tej magii, a dłuższy będzie zbyt długi.

Humaniści, miłośnicy sztuki i eksperymentatorzy powinni więc być usatysfakcjonowani. Autor nie zapomniał także o umysłach ścisłych, które mogą czerpać radość z matematycznych harców Robbe-Grilleta.

Ponadto ta parcela nie jest już prostokątna, jak sąsiednia, leżąca wyżej, ale ma kształt trapezu, ponieważ rzeczka, która stanowi jej dolny kraniec, nie płynie prostopadle do dwóch pozostałych boków trapezu, stykających się z nią w jej górnym i dolnym nurcie.

W tym miejscu wypada mi zdradzić, że Robbe-Grillet sam był matematykiem, współpracował m.in. z Państwowym Instytutem Statystycznym w Paryżu.  

Podobnie, jak w przypadku genialnego Domu schadzek (recenzja TUTAJ), w Żaluzji Robbe-Grillet sięga po te same chwyty. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że Żaluzja ukazała się jako pierwsza – w 1957 roku, a więc na osiem lat przed Domem schadzek.

U Grilleta nawet spis treści intryguje!
(fot. Milczenie Liter)

Oto czego może się spodziewać czytelnik przystępując do lektury Żaluzji: sekwencje powtarzających się wydarzeń, zaburzona chronologia, narracja przypominająca bezduszne sprawozdanie, umiłowanie szczegółu, prawie kompletny brak dialogów. Jeśli już się one pojawiają, są rachityczne, skarłowaciałe. Nieliczne słowa są wypowiadane jakby od niechcenia. Bezimienni bohaterowie i marginalna funkcja dialogów to kolejne bronie w arsenale Robbe-Grilleta, który przyznawał wielokrotnie, że tradycyjna formuła powieści się skończyła. Szukał więc nowych środków wyrazu, które krytyka ochrzciła potem jako nouveau roman – nową powieść, czy nawet antypowieść.

No i specyficzne szczegóły, którym Robbe-Grillet zdaje się nadawać szczególne znaczenie. Na przykład gąsienica i powstała po jej zmiażdżeniu plama na ścianie:

Liczne części korpusu czy wnętrzności odcisnęły tu swe zarysy bez jakichkolwiek ubytków, zachowane z dokładnością i wiernością plansz anatomicznych: jedna z czułek, dwie wygięte szczęki, głowa i pierwszy pierścień, połowa drugiego, trzy długie nogi tułowia. Dalej odciski są już mniej dokładne – kawałki nóżek, fragmentaryczne części korpusu, skręconego konwulsyjnie w znak zapytania.

Inne powtarzające się motywy to rozmowa głównych bohaterów, Franka i A., siedzących w fotelach i popijających koniak z wodą mineralną. Pochylony nad rzeka tubylec, czyjeś stopy przemykające na zewnątrz, wiecznie pusty druciany fotel, wspomniana już plama na ścianie. I tytułowa żaluzja, pojawiająca się regularnie, pełniąc rolę teatralnej kurtyny. Francuski pisarz uchyla kolejne listki żaluzji, dzięki czemu widać więcej a znana już czytelnikowi scena wzbogaca się o nowy szczegół. Francuskie słowo „La Jalousie” oznacza też zazdrość, ale żaluzja pasuje mi zdecydowanie bardziej. Adam Ważyk w posłowie do Domu schadzek twierdzi, że Żaluzja jest wspomnieniem człowieka opętanego uczuciem zazdrości. Może i tak jest w istocie, chociaż ja się czegoś takiego absolutnie nie dopatrzyłem.

Autor książki w marzycielskiej pozie.
(źródło: www.bernard-henri-levy.com)

I podobnie jak Frank i A. uwielbiają obmyślanie nowych wariantów rozwoju akcji jakiejś czytanej przez nich książki, dokładnie to samo czyni Robbe-Grillet. Zaciera pewne wątki tylko po to, by wzbogacić je jakimś niepozornym szczegółem i przywołać ponownie. Te nakładające się na siebie zmiany – same w sobie niezauważalne – doprowadzają do zupełnie nowych miejsc.  I to jest chyba najbardziej frapująca rzecz w twórczości Francuza. Taki sposób prowadzenia narracji powoduje, że książka mogłaby się nigdy nie kończyć.

Oschły eksperymentalizm Żaluzji zachwyca nawet po lekturze Domu schadzek. Nie posiada jednak wątku kryminalnego, a eksperymenty z czasem nie są jeszcze aż tak zaawansowane. Dlatego „tylko” 8,5.

Doprawdy, swoimi niedopowiedzeniami Robbe-Grillet mówi więcej, niż niejeden pisarz w epickich powieściach przeładowanych pięciokrotnie złożonymi zdaniami.

Żaluzja to porcja unikatowej, pionierskiej literatury, zacierającej granice między dziedzinami sztuki i szybującą wysoko, wysoko, nad większością książkowego chłamu.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER