MARIA SKŁODOWSKA-CURIE, ALBERT EINSTEIN - Listy. 1911-1932 [recenzja #153]

 


Prze-pięk-na książka.

***


📕 WYDAWNICTWO: Fundacja Rozwoju Edukacji dla Przemysłu / Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie
🕒 ROK WYDANIA: 2024
📖 ILOŚĆ STRON:  124


                    OCENA:                      

               
 


Lipiec 1930, Genewa.

W przerwie między obradami Międzynarodowej Komisji Współpracy Intelektualnej Einstein przechadzał się korytarzem pałacu (obrady odbywały się w genewskim Pałacu Narodów - przyp. Autora). Nagle jak spod ziemi wyrósł tłum amerykańskich turystów, którzy znienacka otoczyli pogrążonego w myślach uczonego. Rozległ się błysk fleszy, wyciągnięte dłonie pragnęły uścisnąć einsteinowską prawicę. Fizyk nie mógł się ruszyć, gdyż otoczony został przez szwadron amerykańskich studentek. Nagle jedna z nich błyskawicznym ruchem wyciągnęła z torebki nożyczki i próbowała odciąć pukiel włosów geniusza nauki i zabrać go ze sobą na pamiątkę. Wówczas równie błyskawicznie pojawiła się Maria, wyciągając Einsteina z tłumu fanów i wpychając go do sali, gdzie właśnie rozpoczynała się kolejna sesja obrad.

Tak wygląda prawdziwa przyjaźń.

Jej wyrazem trwająca ponad 20 lat korespondencja między Albertem Einsteinem i Marią Skłodowską-Curie. Każdy list przeczytacie (i zobaczycie!) w unikatowej książce, wydanej wspólnymi siłami Fundacji Rozwoju Edukacji dla Przemysłu oraz Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

Dziś kilka słów o najprawdopodobniej najpiękniej wydanej książce w ostatnim czasie na polskim rynku, a zarazem pierwszym krytycznym opracowaniu całej zachowanej korespondencji dwojga wybitnych uczonych.

Etui na książkę, koperta z czterema pocztówkami, twarda okładka, masa zdjęć, ilustrowane kalendarium, wysmakowana i przemyślana szata graficzna - można tylko cmokać z zachwytu.

Wizualnie: cacko, mówię Wam.
(fot. Milczenie Liter)

Wiele smaczków ubogaca ucztę dla oka: każdy list wzbogacony jest zdjęciem jego autora, wykonanym w roku, z którego pochodzi list. Dzięki temu zabiegowi, statyczna epistolografia zamienia się w żywą, pełną emocji tkankę: widzimy skany prawdziwych listów, widzimy jak w miarę upływu czasu starzeją się twarze uczonych i zmienia tematyka ich korespondencji. A piszą o wszystkim. Jest tu nauka, jest polityka, jest prywata.

Tę książkę się świetnie  o g l ą d a.

Z czytaniem wcale nie jest gorzej. Nie sposób nie polubić lekkiego, pełnego humoru stylu Einsteina. Po drugiej stronie suche, toporne frazy Marii. Trudno o większy kontrast. Czytanie korespondencji tych dwóch gigantów nauki wciąż na nowo rozpalało we mnie pytanie: jakim cudem dwa tak różne charaktery, polubiły się tak bardzo? Jedno nie ulega wątpliwości: to była więź szczera, oparta na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Dzięki temu przetrwała ponad 20 lat, a nasza noblistka zawsze mogła liczyć na wsparcie Einsteina (i vice versa).

Tak wygląda każdy list. Rewelacja!
(fot. Milczenie Liter)

Gdy na jaw wyszedł romans Skłodowskiej-Curie z żonatym fizykiem francuskim, Paulem Langevinem, a prasa francuska uprawiała wściekły hejt na polskiej uczonej, takimi oto słowami wsparł ją Einstein. Mimo, iż wcale nie musiał; mimo, iż ich znajomość dopiero się rozpoczęła.

Jestem jednak tak wściekły z powodu tego, w jak nikczemny sposób motłoch śmie się obecnie z Panią obchodzić, iż muszę dać temu wyraz. Jestem przekonany, że będzie Pani zawsze gardziła tym motłochem, niezależnie od tego, czy udaje szacunek, czy też próbuje zaspokoić swoją żądzę sensacji Pani kosztem! (…) Jeśli motłoch nadal będzie się Panią zajmował, proszę po prostu nie czytać tych bredni, lecz zostawić je gadom, dla których powstały.

Do ideału brakuje tej książce niewiele. Garść drobiazgów: kilka literówek, źle podpisane zdjęcia (szczególnie te grupowe), brak indeksu nazwisk oraz jeden dość ważny, merytoryczny aspekt.

Kiedy Maria Skłodowska-Curie poznała Alberta Einsteina osobiście? Uważna lektura książki sugeruje… dwie sprzeczne teorie.

... dla zbieraczy jest również zeszyt.
(fot. Milczenie Liter)

Profesor Jan Piskurewicz twierdzi we wstępie, iż do pierwszego spotkania uczonych doszło w 1909 w Genewie, gdzie oboje otrzymali doktoraty honoris causa. 

Z kolei biogramy podają rok 1911 i konferencję solvayowską jako początek znajomości gigantów nauki.

Jak było naprawdę? Na 100% być może się nigdy nie dowiemy, ale fragment listu Einsteina z 23.11.1911 roku mówi jednoznacznie:

Czuję się w obowiązku wyrazić mój podziw dla Pani ducha, energii i uczciwości, i powiedzieć, jak wielkie miałem szczęście, mogąc poznać Panią osobiście w Brukseli.

Czy Einstein mógłby zapomnieć, że do spotkania doszło już dwa lata wcześniej? Nie sądzę.

Wygląda to tak, że trochę zabrakło odgórnej koordynacji, aby książka przemawiała jednym językiem - nie powinno być tak, że wstęp sugeruje jedną wersję wydarzeń (potwierdzaną później w wywiadach, jak np. dla Polskiego Radia), a w innych miejscach książki dominuje odmienna narracja, "promująca" rok 1911 jako datę pierwszego spotkania uczonych.

Słynne zdjęcie Marii i Alberta. Uczeni podczas spaceru nad Jeziorem Genewskim, w lipcu (tak, tak!) 1924 roku.
(źródło: AIP, Emilio Segrè Visual Archives, Einstein Albert C73)

Nie zmienia to jednak w żadnym razie mojego pozytywnego odbioru tej pozycji. Przeczucie mówi mi, że ta książka stanie się za kilka lat białym krukiem. Mimo wysokiej ceny (130 zł) zachęcam do zakupu wszystkich fanów nauki, Marii, Einsteina oraz… sztuki pisania listów.

Jest to wizualne cacko o walorach edukacyjnych, kolekcjonerskich i estetycznych. A śledzenie rozwijającej się przyjaźni Alberta i Marii jest nie lada gratką, wciągającą bardziej, niż niejedna przygodowa fabuła.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER