ŁUKASZ ORBITOWSKI - Kult [recenzja #30]

 



Co zaproponował jeden z hipsterów polskiej literatury współczesnej?

***


                    📕 WYDAWNICTWO: Świat Książki
    🕒 ROK WYDANIA: 2019
 📖 ILOŚĆ STRON: 480


  OCENA: 


      



Lubię historie inspirowane prawdziwymi zdarzeniami. Autor może przedstawić swoją wizję wydarzeń, a gdy historia nas, Czytelników zaciekawi, zawsze można sięgnąć do źródła i dowiedzieć się, jak to było naprawdę. Mistrzostwo w tej działce osiągnął np. Dan Simmons.

W Kulcie tą prawdziwą inspiracją jest historia Kazimierza Domańskiego z Oławy, któremu w 1983 roku na ogródkach działkowych rzekomo objawiła się Matka Boska. Czy tak było w istocie, nigdy się chyba nie dowiemy, w każdym razie sam Domański głęboko w to wierzył. Wystylizował więc działkową altanę na kaplicę i modlił się gorliwie. Wkrótce wieść się rozniosła i do Oławy zaczęły zjeżdżać rzesze pątników. Bywały dni, kiedy do tego niewielkiego miasteczka przybywało po 50 tysięcy ludzi! Domański potrafił porwać tłumy, podobno potrafił też uzdrawiać. Jednak cuda i objawienia te nigdy nie zostały oficjalnie uznane przez Kościół Katolicki. Historia arcyciekawa, nie mogę się nadziwić, że nikt tego jeszcze nie sfilmował.



Kult luźno, ale wyraźnie nawiązuje do tych wydarzeń. Kazimierzem Domańskim jest tutaj fikcyjny bohater - Henryk Hausner, Oława jako miejsce akcji pozostaje bez zmian. Historię poznajemy z ust narratora - pana Zbyszka – czyli brata Henryka Hausnera. Zbyszek snuje swą opowieść „Panu Łukaszowi”, który następnie nagrywa ją na taśmy. Każdy rozdział książki to kolejna z taśm. Hausner , podobnie jak Domański, doznaje objawienia. Pewnego dnia, gdy zajmował się swoimi pomidorami na ogródku działkowym, objawia mu się Matka Boska. Ta chwila zmienia jego życie. I znowu, podobnie jak Domański, Hausner całym sercem wierzy w to, że Matka Boska za jego pośrednictwem przekazuje ludziom swe posłannictwo. Ozdabia swoją altanę dziesiątkami obrazków, figurek i różańców.  Zaczyna spędzać całe dnie na ogródkach, modląc się. Wkrótce wieść się roznosi. Ludzie, jak to ludzie, zaczynają gadać i plotkować. Najpierw w Oławie, później w całej Polsce, a nawet zagranicą. Ogródki działkowe szybko stają się miejscem odwiedzin tysięcy pielgrzymów. Natchniony Hausner nieraz przez kilkanaście godzin dziennie uzdrawia, modli się, rozmawia z ludźmi, a wokół jego osoby rozkręca się cały biznes. Wkrótce ma swoich ochroniarzy („mateuszy” – od imienia Ewangelisty) i pomocników, którzy rozdają ulotki z jego słowami, pilnują porządku na działkach, stosują selekcję. Oława jest zablokowana przez dziesiątki tysięcy pielgrzymów, którzy wykupują towary ze sklepów. Pociągi sa opóźnione, na czym cierpi cała polska sieć kolejowa. Działalność Hausnera wzbudza niepokój i niezadowolenie na wysokich szczeblach władzy, a także wśród kościoła i milicji. Niezrażeni tym pobożni ludzie („jeremiasze”) nadal walą drzwiami i oknami do Oławy. Nie przybywają z pustymi rękami:  w podzięce za wizytę wpychają Heniowi do kieszeni pieniądze. Ten nawet nie zauważa, kiedy staje się bogaczem. Stosy banknotów upycha w kanapie w swoim pokoiku. Sytuacja komplikuje się, gdy Matka Boska nakazuje Heniowi budowę  sanktuarium... Zakończenia oczywiście nie zdradzę.


"Prototyp" Henryka Hausnera - Kazimierz Domański
(źródło: menway.interia.pl)

Co ciekawe, książka nie skupia się tylko na postaci Henryka. Teoretycznie jest to oczywiście opowieść o nim, ale czasem miałem wrażenie, że to co najważniejsze, dzieje się jednak w życiu Zbyszka: przykładnego ojca i męża i równie przykładnego kobieciarza. To jego dylematy osobiste, złe wybory i słabości zmuszają do zastanowienia i budzą emocje. Sam Heniek jest przedstawiony jako naiwny, natchniony wizjoner, który w większości sytuacji nie budził we mnie większych emocji.

Narracja prowadzona jest dość prostym językiem, raczej krótkimi zdaniami , pełnymi niewymuszonych mądrości (o tym za chwilę). Czyta się to bardzo dobrze i przyjemnie.

„W ciemności człowiek widzi wyraźniej, co ma w sobie. Nawet jeśli jest chłopcem”.

W książce pojawia się symbolika chrześcijańska. Taśm jest 10 – tyle, co przykazań. Jest też droga krzyżowa - piękna i przejmująca zarazem scena, gdy pan Zbyszek zamyka prowadzony przez wiele lat zakład fryzjerski, który był nie tylko miejscem pracy, ale później także jego mieszkaniem i całym światem. Pakuje się, zamyka drzwi, spogląda za siebie, by ostatni raz popatrzeć na zakład. Potem, pozbawiony wszystkiego, brutalnie wywłaszczony, rusza na działki.. Przygnieciony torbami i ciężarem życia, niespiesznie mija drzewa, w których tkwiły jeszcze gwoździe po świętych obrazkach i krzyżach.

Dodatkową przyjemność z lektury będą mieć Ci, którzy pamiętają czasy Jaruzelskiego. Aromat PRL-u jest w Kulcie mocno wyczuwalny. Mamy kasety magnetofonowe, walkmany, giełdy (w tym raczkujące  giełdy komputerowe), Pewexy, Zaporożce, Maluchy. Mamy nawet wzmiankę o gumach „Turbo” z obrazkami samochodów (choć nazwa „Turbo” nie pada bezpośrednio). Nie wiem, ile Orbitowski sam pamięta z tych czasów (podejrzewam, że niewiele), ale przyznać trzeba, że odmalował je świetnie i przekonywująco.


    Działka Kazimierza Domańskiego
(źródło: Andrzej Mastalerz, fotopolska.eu)

Nie wszystko mi się jednak w Kulcie zgadzało. Narrator, Zbyszek – niby prosta osoba, a sypie bon motami jak podpity Coelho. Trochę tego za dużo, nawet jeśli wiele z nich jest trafnych. Nieczęsto zdarzają się w literaturze opisy miłości braterskiej. Ten akurat spodobał mi się bardzo (pozdrowienie dla Ciebie, braciszku, jeśli to czytasz) :

„Pan tego nigdy nie zrozumie, bo nie ma pan rodzeństwa i dlatego ubogi z pana człowiek. Pan nie wie, co to jest brat. Rodzice umierają. Dzieci odchodzą z domu. Podobnie jak kobiety. (…) A brat jest, to znaczy powinien być przez całe życie. Przynajmniej moje życie zaczęło się, kiedy urodził się Heniek”.

Realizm psuje też chronologia taśm: „Pan Łukasz” (że niby Orbitowski) nagrał w sumie dziesięć taśm, wszystkie datowane na 12 lipca 1997 roku: rano, południe, popołudnie, wieczór. Moim zdaniem jest absolutnie niemożliwe, by tak długą historię (prawie 500 stron) ktoś dał radę opowiedzieć w ciągu jednej doby.  Wiem że to tylko fikcja literacka, ale nawet w fikcji musi być pewna dawka realizmu, prawda ? Oczywiście: to są mimo wszystko drobiazgi, które w żaden sposób nie przesłaniają obrazu całości.

Podobieństwa i różnice między Henrykiem Hausnerem a Kazimierzem Domańskim ?

Obaj wizjonerzy działali na działkach, ciągnęli za sobą tysiące ludzi, zbudowali kościół mimo wielu przeszkód i sprzeciwu Kościoła Katolickiego. Nie należy jednak utożsamiać obu postaci ze sobą, co podkreśla i sam autor. Różnic jest wiele: Domański nie był taki naiwny i nieporadny jak Hausner, wziął ślub dużo wcześniej – jeszcze przed objawieniami, zmarł w 2002, a nie w 1995 roku.


Łukasz Orbitowski przy kościele Najświętszej Maryi Panny Królowej w Oławie, wybudowanej dzięki wsparciu Domańskiego (źródło: youtube.com, profil Łukasza Orbitowskiego)

Warto podkreślić, że Orbitowski jest ateistą. A gdy ateista zabiera się do pisania o Bogu i wierze, mogą z tego wyjść hocki-klocki (czytaj: tania prowokacja). Orbitowski jednak trzyma fason. Pisze szczerze, bez taniej zgrywy, może i z dystansem, ale też i z ciekawością. Jest w tym balans, jest smak i żaden chrześcijanin nie powinien się czuć zniesmaczony lub znieważony. To świadoma, dojrzała powieść o miłości, wierze, pasji, walce ze swymi demonami i o odpowiedzialności. Do tego bardzo dobrze napisana.

„Kult” to literackie Urbi et Orbi udzielone czytelnikom, Domańskiemu i Oławie.

Well done, Panie Orbitowski. Byłem sceptykiem, przyznaję.

Komentarze

  1. Zaiste (piękne słowo :)), rzecz jest przednia. Rzeczy, bo mam na uwadze i książkę, i recenzję. Trudno coś dodać, ale spróbuję o... innej książce. A dlatego w tym miejscu, bo Autor ten sam, a i tematyka podobna. "Święty Wrocław", najnowsze dzieło Orbitowskiego jest, niestety, wtórne. Czyta się nieźle, ale bez przerwy pojawiają się skojarzenia z "Kultem". Znowu dzieje się coś dziwnego, tym razem niepokojącego, znowu są tacy, którzy wierzą i opukujący czoło, znowu ta dziwność w jakiś sposób wiąże się z religią (a dokładniej - Apokalipsą). We Wrocławiu jednak Autor wcisnął trochę magii, trochę horroru, no i zrobiło się nieco groteskowo. A szkoda, bo pomysł ma potencjał, Autor niewątpliwy talent. Tym razem wydaje się, że zbyt szybko chciał zdyskontować poprzedni sukces i trochę nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER