STANISŁAW LEM - Kongres futurologiczny [recenzja #96]

 


 Lem na szybkim przewijaniu.

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
🕒 ROK WYDANIA: 2021
📖 ILOŚĆ STRON: 196 



                    OCENA:                      

               
 

Starając się godnie - choć z lekkim opóźnieniem - uczcić rok Lema, kontynuuję swe randki zapoznawcze z twórczością Mistrza. Tym razem padło na Kongres futurologiczny, opublikowany po raz pierwszy w 1971 roku.

Czy jest to dobra książka? Owszem. Czy bardzo dobra? Bez wątpienia. Czyżby więc idealna? Niestety nie. Ale po kolei.

Ucieszyłem się na kolejne spotkanie z Ijonem Tichym. Po lekturze Dzienników gwiazdowych polubiłem tego wariackiego filozofa-podróżnika, który posiadł zdolność mimowolnego wplątywania się w przeróżne kabały. Tym razem po namowach profesora Tarantogi Tichy udaje się na ósmy kongres futurologiczny, odbywający się w fikcyjnej republice Costaricanie. Szybko jednak okazuje się, że kongres nie będzie przebiegać zgodnie z planem. Na miejscu trwają rozruchy i manifestacje polityczne, w hotelu w tym samym czasie odbywa się bankiet Wyzwolonej Literatury (z pasztetami w kształcie genitaliów), a wokoło kręci się wiele podejrzanych typków…

Strukturę książki podzielić można na dwie części. Pierwsza to pobyt Tichego w hotelu Hilton, początek kongresu i liczne przeszkody, które wyskakują jedna za drugą.  Akcja dzieje się w błyskawicznym tempie, trzeba nie lada skupienia, by nadążyć za wydarzeniami. Dużo tu groteski. Druga część to miasto przyszłości, które ma okazje zwiedzać Tichy. Swoje wrażenia spisuje w formie pamiętnika. Co jest ułudą, farmakologiczną fatamorganą, a co prawdziwym widokiem? Z tym pytaniem boryka się Ijon Tichy, a czytelnik wraz z nim.

Fascynujące są teorie, którymi raczy nas autor, jak chociażby prognostyka lingwistyczna, gdzie przewiduje się rozwój języka, obmyślając nowe słowa oraz ich potencjalne znaczenia. Na przykład: Milczenie Liter. Potencjalne kierunki ewolucji lingwistycznej mogłyby wyglądać następująco: zmilczeć (nie zamieścić recenzji), milczak (książka tak słaba, że nie warto o niej nawet wspominać w towarzystwie), czy Pro-Liter (markowy alkohol, zwiększający doznania płynące z lektury).  Lem szaleje, z genialną elokwencją i poczuciem humoru żongluje neologizmami: robitwy i cyburdy (bitwy robotów), czy libiscyt (powszechne głosowanie na kanon urody kobiecej).

Okładka czeskiego wydania "Kongresu" z 1977 roku.
(źródło: domena publiczna)

Kolejna ciekawostka: atrybuty naszej codzienności, na które zwykliśmy narzekać (zatłoczony tramwaj, długie stanie w kolejce) stały się towarem poszukiwanym. Nie istniały w nowej rzeczywistości, więc spragnieni takich atrakcji musieli zejść do podziemia, by tam, w undergroundowej piwnicy, stanąć  w kolejce za fikcyjnym  towarem i przypomnieć sobie, jak to było kiedyś. W powszechnym obiegu są za to syropki ortografinowe, wspomagające dysgrafików i dysortografów w poprawnej pisowni. Co za skarb!

Czytając niektóre zdania z pamiętnika Ijona Tichego, przechodził mnie dreszcz. Słowa pisane 50 lat temu, a jakże aktualne dzisiaj:

Te kobiety bez piersi – to studenci. Nie można poza tym odróżnić od siebie płci. Wszyscy duzi, ładni i wciąż uśmiechnięci.

Albo:

Ptactwa naturalnego nie ma już, wyginęło na początku XXI wieku – od smogu.

Czego tu zresztą nie ma, Tichy jako murzynka z cienkim głosikiem, ludzkość faszerująca się środkami farmakologicznymi (psychemicznymi), wybuchy, strzelaniny, wojsko, opuszczone kanały, wykolejone roboty, wiedza w formie tabletek… Momentami trudno za tym wszystkim nadążyć.

Lem zapalił silnik i wcisnął gaz do dechy. Wciśnięty w fotel pasażera nie wiedziałem, gdzie obracać głowę, krajobrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie (po każdej ze stron!). Ta cholernie inteligentna, przewrotna  książka, montażem przypomina amerykański teledysk lub film akcji, gdzie sceny następują po sobie w błyskawicznym tempie.

... w Turcji też czytają lemowski "Kongres". Wydanie z 2010 roku.
(źródło: domena publiczna)

Kongres futurologiczny jest skompresowany do granic możliwości i zastanawiam się, czy Lem nie odkrył jakiegoś tajemniczego algorytmu, umożliwiającego upchnięcie czterystu stron materiału w dwukrotnie mniejszej objętości.

Dlatego też w moim prywatnym rankingu twórczości Lema, Dzienniki gwiazdowe stawiam nieco wyżej. Oferują szerszy wachlarz przeżyć, bardziej rozcieńczone i różnorodne przygody, co w efekcie przekłada się na większą przyjemność z lektury.

Nie zmienia to faktu, że Stanisław Lem stworzył fascynującą wizję przyszłości. Nie byłby sobą, gdyby nie doprawił jej szczyptą gorzkiej ironii: oto futurolog trafia do przyszłości, która nie dość, że nie przypomina jego wizji, to jeszcze pochłania go bez reszty. Przyszłość przewidywana miesza się z przyszłością doświadczaną, teraźniejszością a Tichy, bezustannie nurkujący w tej czasowej galarecie, próbuje się w niej odnaleźć. Futurolog w pułapce: zamiast przewidywać przyszłość, chce się z niej wydostać.

Mistrz w pracy.
(źródło: www.culture.pl)

Być może zresztą to celowy zabieg, a pędząca fabuła stanowi metaforę czasu, który mija zbyt szybko i człowieka, który nieraz nie orientuje się, że właśnie teraz, na jego oczach, w teraźniejszości, krystalizuje się wizja przyszłości, przepowiedziana na jakimś kongresie futurologów z zamierzchłych czasów.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to kolejna genialna książka Stanisława Lema.

A przyszłość pokaże, czy - tak jak w książce - największy hit czasów, które nadejdą, będzie wybrzmiewał takim oto refrenem:

Bo my jesteśmy automaty i nie mamy mamy ani taty.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER