RÓŻNI AUTORZY - Opowieści niesamowite z języka włoskiego [recenzja #98]
PIW znowu to zrobił.
***
OCENA:
„Opowieści niesamowite” PIW-u
należą do grupy owych niewdzięcznych cyklów, na które najpierw czeka się miesiącami,
by później celowo opóźniać lekturę w obawie przed zbyt rychłym jej
zakończeniem.
Pęd do poznania kolejnych
opowiadań jest nieustannie neutralizowany przez resztki rozumu, domagające się
rozsądnego dawkowania przyjemności; tak, by starczyło jej na dłużej. W moim
przypadku rozum przegrał z kretesem - kolejny zresztą raz. Pochłonąłem włoskie
niesamowitości w kilka dni i to nie tylko dlatego, że jestem niepoprawnym fanem
tej serii.
Rozpocznę od garści nikomu niepotrzebnej statystyki: w książce znajdziemy 39 opowiadań 29 autorów, z czego tylko dwóch to kobiety! Biorąc do ręki te solidne, zacnie pachnące tomiszcze, wyliczyłem nawet średni wiek autora (oczywiście w momencie publikacji opowiadania zawartego w zbiorze). Wynik: 45,5 oznacza, że mamy do czynienia z opowiadaniami ludzi w średnim wieku. Są one oczywiście ułożone chronologicznie i tu ciekawostka: autorzy pierwszych trzynastu opowiadań mieli w momencie publikacji średnio 35 lat. To ci epigoni romantyzmu, rozmarzeni dekadenci i natchnieni członkowie włoskiej cyganerii. Im później się przesuwamy na linii czasu, tym starsi autorzy publikują fantastyczno-niesamowite historie.
Można
stąd wysnuć (bardzo chybotliwy, dlatego lepiej nie traktować go poważnie) wniosek: im bliżej współczesności,
tym częściej włoska proza niesamowita jest wyrazem dojrzałości – nawet jeśli
nie artystycznej, to z pewnością tej życiowej, codziennej. Tak jakby suma
doświadczeń życiowych i brzemię szarej codzienności najlepiej dawały się
poskromić w wykoślawionych fabułach, pokręconych pomysłach i niezwykłych wydarzeniach. Coś w tym jest. Częściej właśnie te cyniczne,
pragmatyczne historie walą w mordę o wiele mocniej niż spontaniczne, lecz pełne
egzaltacji i przewidywalne opowiadania XIX-wiecznych twórców.
Ale dość już bajania o liczbach. Z blisko czterdziestu opowiadań wybrałem dziesięć,
które zrobiły na mnie największe wrażenie. Wybór trudny, bez problemu dałoby
się sklecić Top 20.
10. Luigia Emanuel Saredo – „Oberża pod niedźwiedziem”
Mam słabość do wiejskich oberż i
tawern położonych gdzieś na uboczu. Ale i bez tego „Oberża pod niedźwiedziem”
jest niezłym opowiadaniem, choć konwencjonalnym i nieco przewidywalnym. Podróż
dyliżansem została przerwana przez zaspy i gwałtowne opady śniegu. Ośmiu
podróżnych – nie bez trudu – dociera do jedynej w okolicy oberży. Tam okazuje
się, że dysponuje ona tylko trzema wolnymi łóżkami. Chyba, że ktoś odważy się spędzić noc w
położonym nieopodal domku, o którym krążą dziwne plotki...
09. Antonio Tabucchi – Any where out of the world
Oniryczno-filozoficzne
opowiadanie, pod względem literackim być może najlepsze w całym zbiorze. Bohater, przeglądając gazetę, natrafia na dziwne ogłoszenie o
treści „Any where out of the world”. Wie dobrze, co to oznacza; to ustalony
niegdyś szyfr, wezwanie do spotkania. Ostatnie z nich miało miejsce cztery lata
wcześniej, dokładnie tego samego dnia… Gdyby nie nachalne wtręty w języku
francuskim i momentami nieco zbyt wodnista struktura, byłoby wyżej.
08. Tommaso Landolfi – „Prowincjonalna noc”
Intrygująca miniatura. Gdzieś na
prowincji znudzone towarzystwo postanawia zabawić się w zapomnianą zabawę w
mordercę. Gasną światła i rozpoczyna się gonitwa po ciemku. Ktoś jest
policjantem, ktoś mordercą, reszta potencjalnymi ofiarami. Jednak nie każdy z
uczestników zabawy ma ten sam cel…
Tommaso Landolfi. (źródło: www.arcanestorie.it) |
07. Massimo Bontempelli – „Opowieść prawie miłosna”
Przypadkowe spotkanie w hotelu,
mężczyzna i kobieta. Codziennie wieczorem jadają kolację przy wspólnym stoliku,
potem rozmawiają. Trzeciego wieczoru ma miejsce kluczowa rozmowa i pewien
eksperyment... Jest to historia na
pograniczu dwóch światów: niby zwyczajna, a zarazem pełna nieuchwytnej magii.
Klimatem przypomina nieco (ale tylko nieco) surowe, nie dające się do niczego
porównać powieści Alaina Robbe-Grilleta.
06. Dino Buzzati – „Kolomber”
Buzzati oczywiście w formie.
Intrygująca historia z nutą baśniowości. Kapitan żeglugi zabiera na pierwszy
rejs statkiem swego syna Stefano Roi, gdy ten kończy 12 lat. Przeszczęśliwy syn
wałęsa się po pokładzie, zachwyca wszystkim co popadnie i męczy załogę ciągłymi
pytaniami. W pewnym momencie zauważa dziwny, ciemny kształt, który wytrwale
podąża za żaglowcem, nigdy się jednak nie wynurzając. Gdy ojciec bierze do rąk
lunetę i spogląda w te miejsce, zdjęty trwogą, blednie w jednej chwili.
To kolomber. Ryba, której wszyscy marynarze boją się najbardziej na świecie (…). To straszliwy i tajemniczy rekin, bardziej przebiegły od człowieka. Z przyczyn o których być może nikt nigdy się nie dowie, wybiera sobie ofiarę, a kiedy już ją wybrał, płynie za nią całymi latami, przez całe jej życie, aż w końcu ją pożera. Najdziwniejsze, że nikt go nie widzi oprócz ofiary i jej krewnych.
05. Salvatore Di Giacomo – „Koniec Bartha”
Di Giacomo naszkicował
pajęczynową, rozedrganą historię, w której główną rolę odgrywają czekanie i
cisza. Mimo tej pozornej statyczności, ogromne napięcie wisi w powietrzu.
Zaraz po wpół do dziewiątej – pamiętam dokładnie, jako że kukułka ośmiokrotnie zastukała, po czym wydała z siebie żałosny dźwięk, który wyrwał mnie z zadumy – oczy Bartha stały się w o d n i s t e. Nie potrafię znaleźć trafniejszego słowa, by oddać wrażenie, jakie wywierały na mnie owe źrenice i rogówki rozpuszczające się w głębi oczodołów. Fritz bladł coraz bardziej i zdawało mi się, że jego skóra się rozpuszcza.
04. Gianni Celati – „Duchy w Borgoforte”
Listopadowy wieczór, ulewny
deszcz, niewielka droga na nasypie rzeki Pad. Dwie kobiety wracają z pracy do
domu samochodem. Nagle z boku drogi pojawia się chłopczyk, machając, by
zatrzymać samochód. Kobiety postanawiają go podwieźć. I chociaż znają prawie
wszystkich w okolicy, te dziecko widzą pierwszy raz na oczy. Krótkie, treściwe,
a ostatni akapit wywołał u mnie gęsią skórkę.
Borgoforte w roku 1916. To właśnie w tych okolicach rozgrywała się akcja opowiadania Celatiego. (źródło: www.ebay.com) |
03. Daniele Oberto Marrama – „Portret nieboszczyka”
Reporter prasowy zostaje wysłany
w miejsce katastrofy pociągu. Ma przygotować artykuł i uwiecznić tragedię na
zdjęciach. Wśród metalowych zgliszcz i stosu trupów jego uwagę przyciąga leżące
na uboczu ciało. Dziennikarz próbuje dowiedzieć się więcej o tajemniczym
mężczyźnie, wykonuje też zdjęcie zastygłego już ciała. Wkrótce zapomina o całej
sprawie. Rok później sam udaje się w podróż pociągiem… Wielce udane
opowiadanko, napisane ze swadą, stylowym, mięsistym językiem.
W pewnej chwili jakiś odgłos wyrwał mnie z drzemki: zdawało mi się, że ktoś zapukał w okienną szybę. Nadstawiłem ucha: nic. Pęd pociągu zapewne zatrząsnął szkłem; toć najnaturalniejsza rzecz w świecie, u licha! Po chwili jednak odgłos się powtórzył: prędki, stanowczy dźwięk, jakby się komuś spieszyło.
Otworzyłem oczy i usiadłem. Ktoś krył się po drugiej stronie w ciemnościach nocy i przyglądał mi się. Dostrzegłem białą, nieruchomą twarz, dwoje wpatrujących się we mnie oczu…
Okładka pierwszego wydania "Portretu nieboszczyka" Marramy z 1907 roku. (źródło: www.cliquot.it) |
02. Ardengo Soffici – „Szatan w pociągu”
To lubię: Soffici stawia
pasażerów pociągu – i czytelnika - wobec niepokojącego dylematu. Oto w
przedziale pełnym podróżnych pojawia się nagle niepozorny dżentelmen.
Zagadywany przez podróżnych, uparcie milczy. Po przejechaniu jednej ze stacji
odzywa się w końcu. Z szyderczym uśmiechem na twarzy ogłasza, że za pół
godziny pociąg się roztrzaska. Pasażerowie początkowo nie dowierzają. Jednak im bliżej
feralnej godziny, tym większy niepokój ich ogarnia… Klimatyczna rzecz.
01. Alberto Moravia – „Hotel Splendido”
Wyśmienita, dziwaczna rzecz, a
zarazem najlepsze opowiadanie w całym zbiorze. Wesele młodej pary odbywa się w tytułowym
hotelu Splendido, a wydarzenia poznajemy z perspektywy matki panny młodej.
Hotel budzi w niej mieszane uczucia – dziwne ozdobne łańcuchy na ścianach,
rubaszni kelnerzy, wszechobecny półmrok… Po podaniu mocnego wina wydarzenia
nabierają rozpędu, jak to bywa na weselach. Wyborne!
Tutaj natomiast sala była ogromna, fakt, wznosiła się ku górze, aż sklepienie ginęło w ciemności. I jeszcze te liczne schody bez dywanów i poręczy, z falującą linią wzdłuż ścian, naprawdę przypominały schody do piwnicy, po których schodzi się niepewnie i z wahaniem, a wchodzi radośnie z powrotem. One też składały się z czarnych bloków i ciemność sprawiała, że nie było wiadomo, gdzie się kończą.
Notka biograficzna o moim numerze jeden. (fot. Milczenie Liter) |
Dobrych rzeczy jest w tym zbiorze
dużo więcej, jak chociażby Pan, który chciał go zabić Elio Vittoriniego ze
świetnym zawiązaniem akcji i niesatysfakcjonującym zakończeniem, Wampir Luigiego Capuany, który dla odmiany
po przewidywalnym rozwinięciu akcji kończy się w sposób niejednoznaczny, czy Portret
proroczy Giovanniego Papiniego – impresja na temat Portretu Doriana Graya z
kapitalnym, przewrotnym zakończeniem. Wrażenie robi także Dom "Życie" Alberto Savinio, udanie balansujący na granicy dwóch światów.
Dla równowagi, wspomnę o trzech
najsłabszych pozycjach. Według mnie jest to przeciągnięte ponad miarę, mdłe
romansidło Opowieści o zamku w Trezza,
tyleż nietuzinkowa, co nieprzekonywująca i przekombinowana Fantasmagonia Michele Mariego oraz W czasach Ruchu Oporu – do przeczytania w kilka minut, ale
uprzedzam, że będzie to czas zmarnowany.
Opowieści niesamowite… zawierają mnóstwo ciekawych wątków i
inspiracji, o których z braku miejsca nie będę się rozpisywać. Jednak moja
lista książek do przeczytania spuchła i powiększyła się o spore grono włoskich
pisarzy. Wielce intrygującą postacią zdaje się być Daniele Oberto Marrama,
zapomniany tak bardzo, że nie wiadomo nawet dokładnie, kiedy zmarł. Jego Portret nieboszczyka oraz Epidemię Alberto Moravii chętnie przeczytałbym w
polskim przekładzie.
Zakończenia niektórych opowiadań
są wielce satysfakcjonujące, jak chociażby niepokojące Na bezkresnym płaskowyżu Anny
Ortese, czy groteskowo-makabryczne w Wizjach Basilia Gesualdo Bufalino.
Poziom wydawniczy tradycyjnie na
bardzo wysokim poziomie: twarda okładka, rzeczowy wstęp, ciekawe noty o
autorach, rzetelny dobór opowiadań i rzecz jasna – pachnący papier. Do
absolutnego ideału brakuje chyba tylko ilustracji.
Tłumaczenia również sprawiają świetne
wrażenie, chociaż jako fan piłki nożnej muszę się doczepić do fragmentu
przekładu Any where out of the world Tabucchiego. W jednym ze zdań czytamy:
„Sporting zremisował z Realem Madryt w Lidze Mistrzów”. Hola hola – Liga
Mistrzów jeszcze wtedy nie istniała! Powstała dopiero w 1991 roku, sześć lat po
tym, jak opowiadanie ukazało się drukiem. W 1985 roku rozgrywki te nosiły
jeszcze nazwę Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, w skrócie - Pucharu Mistrzów
lub Pucharu Europy.
Z ciekawostek wypada wspomnieć o
kilku (nie zawsze) sympatycznych nawiązaniach do Polski. Bohater Złego uroku Igino Tarchettiego jest może Amerykaninem, może Polakiem, narrator Zaciśniętej
pięści przebywa w Częstochowie, gdzie - uwaga - tropi kołtuny wśród łepetyn miejscowej
biedoty (autor tego opowiadania, pisarz i kompozytor Arrigo Boito był zresztą synem
polskiej hrabiny Józefy Radolińskiej i trzy razy podróżował do Polski), a trupem w Panterze okazuje się niejaki
Czernyszewski – wprawdzie Rosjanin, lecz przez sąsiadów zwany „Polakiem”.
Mamy również zabawne nawiązania
do własnej twórczości, np. Aniceto, bohater wspomnianego już Domu "Życie" w pustym domu zauważa otwartą książkę, a gdy podchodzi bliżej, okazuje
się, że jest to luksusowe wydanie powieści Alberto Savinio. Zaś niesforny
Buzzati uczynił siebie bohaterem opowiadania Podróż do piekieł wieku. Wilcock
z kolei wygina mózg swoimi pomysłami, momentami przypominającymi graficzne
łamańce Mauritiusa Eschera:
Raz w roku, na wiosnę, kapitan Luiso Ferrauto zmienia skórę: po zrzuceniu starej jest jasny i różowy jak noworodek (…). Jego żona, darząca go miłością w tych czasach niecodzienną, ma zwyczaj magazynowania zużytych skór (…). A ponieważ kukły z policyjnej skóry powstają raz w roku i każda kolejna jest starsza od poprzedniej, odznaczają się niecodzienną właściwością: najmłodszy z piętnastki jest zarazem najstarszy.
I tak dalej, i tak dalej.
Zaręczam, że podobnych smaczków jest tu dużo więcej.
Państwowemu Instytutowi
Wydawniczemu i zespołowi redakcyjnemu pod przewodnictwem Katarzyny Skórskiej
udało się – naprawdę nie wiem, jakim cudem – utrzymać niesamowicie wysoki poziom
cyklu. Po wspaniałych opowieściach z języka polskiego (recenzja TUTAJ) i
Hispanoameryki (recenzja TUTAJ), Włochy dotrzymują kroku. Niebywały to wyczyn,
mimo braku na firmamencie absolutnej gwiazdy pokroju Lema, czy Bioy Casaresa w
poprzednich tomach. Szczerze gratuluję! Dla czytelnika (i miłośnika literatury
niesamowitej) obcowanie z takim wydawnictwem to po prostu czysta rozkosz.
Jest to survivalowy niezbędnik dla miłośników grozy. Zaspokaja głód „dziwności”,
głód dobrej literatury, a przy tym umożliwia zapoznania się z twórczością
wielu, kompletnie w Polsce nieznanych, włoskich pisarzy (ja sam poza Tabucchim
i Buzzatim nie znałem wcześniej żadnego z nich).
Dlatego - Załogo PIW – jest absolutnie konieczne, abyście wydawali kolejne tomy Opowieści niesamowitych każdego roku, bez wyjątku, aż do skończenia świata.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)