JORGE LUIS BORGES - Raport Brodiego [recenzja #99]

 


Przebłyski geniuszu w oparach octu.

***


📕 WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka
🕒 ROK WYDANIA: 1999
📖 ILOŚĆ STRON: 130 



                    OCENA:                      

               
  
 

Z przekraczających możliwości mojej percepcji powodów, kopia książki Borgesa, którą zakupiłem gdzieś na Allegro, śmierdziała octem. Okrutny fetor utrudniał recenzję i lekturę w znaczny sposób, lecz uskrzydlony wizją poświęcenia się dla sztuki, wcieliłem się ochoczo w rolę męczennika. Po każdym kartkowaniu Raportu Brodiego musiałem myć ręce, dlatego recenzja będzie zwięzła. To moja prywatna zemsta na Borgesie.

Raport Brodiego jest króciutki: raptem 120 stroniczek formatu A5, na które składa się jedenaście opowiadań oraz prolog. Opowiadania nie są ze sobą fabularnie powiązane, natomiast mają pewne cechy wspólne.

W czterech z nich pojawia się motyw walki na noże, który ewidentnie fascynował argentyńskiego pisarza.

Ale oni już walczyli. Z początku niezdarnie, jakby bojąc się zranić; z początku patrząc tylko na broń, ale potem już na przeciwnika. Nie wiem, jak długo to trwało. Bywają wydarzenia wymykające się ustalonym miarom czasu. („Spotkanie”)

Dopiero wtedy zrozumiałem. Ta biedna, obłąkana kobieta zabiła Luchessiego. Kierowana nienawiścią, szaleństwem, a któż wie, może i miłością, wymknęła się tylnymi drzwiami, ciemną nocą przebiegła wiele ulic, w końcu odnalazła dom i tymi wielkimi kościstymi rękami wbiła nóż. Nóż był Muraną, był tym zmarłym, którego nadal uwielbiała. („Juan Muraña”)

Drugą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, była wszechobecna śmierć. Borges co chwila uśmierca swych bohaterów, jakby chciał się upewnić, jak daleko sięga jego władza… 

Spis treści.
(fot. Milczenie Liter)

Argentyński pisarz próbuje też zawładnąć myślami czytelnika – bądź też upewnić się, że dobrze zrozumiał przekaz danej opowieści – zamieszczając na ich końcu krótkie, skondensowane morały i podpowiedzi interpretacyjne:

Jak można się było spodziewać, gazety zrobiły z niego bohatera, którym dotąd był tylko w moich oczach. („Niegodny”)

To co widzieliśmy, to był finał innej, dawniejszej sprawy. Maneco Uriarte nie zabił Duncana. Noże tu walczyły, nie ludzie. Spały obok siebie, w szklanej gablotce, dopóki nie obudziły ich dłonie. (…) W ich żelazie drzemała przyczajona ludzka niechęć. Rzeczy trwają dłużej niż ludzie. („Spotkanie”)

Juan Muraña był mężczyzną, który przebiegał ulicami mego dzieciństwa, który wiedział to, co wiedzą mężczyźni, który znał zapach śmierci, który potem stał się nożem, a teraz wspomnieniem noża, jutro zaś zapomnieniem, które czeka nas wszystkich. („Juan Muraña”)

Historia, która rozgrywała się w cieniu, kończy się w cieniu. („Pojedynek”).

I tak dalej, i tak dalej. Odbieram to jako zaletę, ponieważ dobrze wiemy, że nawet wprawionemu czytelnikowi łatwo się zagubić w borgesowskich labiryntach.

Okładka brytyjskiego wydania "Raportu Brodiego" z 1974 roku.
(źródło: www.abebooks.com)

Z ciekawostek warto wspomnieć o licznych nawiązaniach do innych pisarzy, m.in. do Henry’ego Jamesa...  Henry James – którego dzieło ujawniła mi jedna z moich dawnych bohaterek, pani Figueroa – może nie wzgardziłby tą opowieścią. Poświęciłby jej ponad sto stron ironicznych i czułych, ozdobionych skomplikowanymi i nader dwuznacznymi dialogami. Nie wykluczam, że dałby jej jakiś melodramatyczny rys. („Pojedynek”)

... czy Meyrinka:

- To musi być bardzo dziwne miasto. Nie znam go, ale pierwszą niemiecką książką, jaką czytałem, był „Golem” Meyrinka. Zimmermann odpowiedział:

- To jedyna książka Gustava Meyrinka, o której warto wspomnieć. Innych lepiej nie dotykać, są splotem złej literatury z jeszcze gorszą teozofią. („Guayaquil”)

Jednak w prologu to „Ewangelię według świętego Marka” Borges wyróżnił jako najlepsze opowiadanie w całym zbiorze. Miał rację: to prawdziwa petarda. Ja uznaję je za opowieść grozy, czy może bardziej weird fiction, zwał jak zwał. Zakończenie wyrwało mnie z butów, ciarki na plecach nie dały o sobie zapomnieć jeszcze wiele minut po skończonej lekturze. Iście mistrzowska literatura.

Rok 1928, zwyczajny student medycyny Baltasar Espinosa na zaproszenie swego kuzyna przyjeżdża na stancję do Los Alamos, z zamiarem spędzenia tam wakacji. Rodzina Gutre, do której trafił, to typowa wiejska rodzina: ojciec, nieokrzesany syn i dziewczyna z niewiadomego łoża. Wkrótce Espinosa znajduje ukrytą Biblię, a w niej odręczne zapiski opisujące losy rodziny Guthrie, bo tak się naprawdę nazywała. Przybyli ze Szkocji, wkrótce wymieszali się z miejscowymi Indianami. Obecne pokolenie to analfabeci. Pewnego dnia przy obiedzie Espinosa odczytuje na głos fragment Ewangelii według świętego Marka. Zaskoczyło go nagłe zainteresowanie ze strony wieśniaków… kazali mu czytać każdy fragment po kilka razy, bo go lepiej zrozumieć. Co się dalej działo, nie zdradzę, ale dla tego jednego opowiadania warto zaopatrzyć się w „Raport Brodiego”. To proza demolująca, o sile prawdziwego tsunami.

Ilustracja za: Pinterest, użytkownik Sandra Estévez Calvar.
Pasuje jak ulał do "Ewangelii według św. Marka".

Książkę kończy tytułowe opowiadanie: odkryty przypadkiem po latach manuskrypt dawno zmarłego misjonarza z Aberdeen, który wyjechał do Afryki szerzyć wiarę chrześcijańską i natrafił tam na nieznane wcześniej plemię małpoludów.

I tak sobie myślę, że ta dominacja śmierci nie jest przypadkowa. Borgesowi dokuczać musiała nieznośna myśl, że wszyscy przeminiemy tak jak to plemię małpoludów z raportu Brodiego, i że – jeśli dopisze nam szczęście – przetrwamy co najwyżej jako bohaterowie jakiejś skąpej wzmianki na innym zagubionym manuskrypcie. Ot, ciekawostka dla wybranych.

Ogólnie, „Raport Brodiego” jest niezły. Jedno genialne opowiadanie i kilka naprawdę dobrych momentów (makabryczna ironia zakończenia w „Innym pojedynku”!) dają chwile literackiej rozkoszy, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że stać Borgesa na więcej. To nie jest lektura obowiązkowa.

I znowu muszę umyć ręce.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER