JOÃO GUIMARÃES ROSA - Soropita / Buriti [recenzja #112]

 


Dwie mini-powieści. Słaba i słaba.

***


📕 WYDAWNICTWO: Państwowy Instytut Wydawniczy
🕒 ROK WYDANIA: 1969
📖 ILOŚĆ STRON:  288


                    OCENA:                      

               
 
 

Rosa jest powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszego brazylijskich prozaików. Z wykształcenia – lekarz, pracował też jako dyplomata. Był poliglotą, potrafił się porozumiewać się w kilkunastu językach.

Szanuję to, ale mimo szczerych chęci, nie znalazłem w recenzowanych opowiadaniach (oba pochodzą ze zbioru Corpo de Baile z 1956 roku) niczego godnego uwagi.

Trzeba oddać autorowi, że wie i doświadczył tego, o czym pisze. W obu przypadkach akcja toczy się na sertão - rozległych, suchych obszarach pokrytych tu i ówdzie brazylijską dżunglą. Tereny te Rosa znał od podszewki, jako lekarz przemierzał wielokrotnie sertão wszerz i wzdłuż.

Oba opowiadania zaczynają się w podobny sposób: od opisu mężczyzny wracającego do domu. W pierwszym tytułowy Soropita wraca do swojej ukochanej żony Doraldy. Jest to historia nudna, przewidywalna, w której nie znajduję żadnej wartości. Buriti jest nieco lepsze: opowiada o pozornie szczęśliwym życiu w brazylijskim gospodarstwie. Jak to zazwyczaj bywa, w codziennej rutynie różne emocje wychodzą na wierzch, a inne zżerają mieszkańców od środka. Opuszczona przez męża piękna strojnisia, Lalinha, którą opiekuje się teść. Czy to jeszcze gościna, czy już więzienie? Jego córka Gloria – młoda, pełna energii, roześmiana. Pragnie zakosztować życia. I jej przeciwieństwo – brzydka, modląca się całymi dniami Maria Behu. Jedyną ciekawą postacią jest majster Zequiel, który nocami nie śpi, nasłuchując odgłosów nocy i nadchodzącej zgrozy, która się nigdy nie materializuje.

Bywały wieczory, że Lalinhę na nowo ogarniała chęć wyjazdu, przykrzył jej się ten dom, który zdawał się stawiać opór przyszłości, całe to Dobre Buriti, zakotwiczone w teraźniejszości, wzbraniające się przed wszystkim, co ma nadejść (…). Nic się tu nie dzieje, jest tak, jak gdyby nic się nie mogło wydarzyć.

Dostrzegam jedynie dwa plusy: koloryt brazylijskiej dżungli, co nie jest rzeczą często w literaturze opisywaną oraz pewne aspekty psychologiczne w Buriti. Jeśli należycie do grona miłośników telenoweli lub fetyszystów ziemi brazylijskiej, możecie do oceny dodać pół punkciku. W przeciwnym razie, nie warto marnować czasu na lekturę.

Rosa truchtający po sertão. Chociaż tak po prawdzie, to inni truchtają za niego.
Koń szuka trawy, Rosa atencji. 
(źródło: www.fpabramo.org.br)

Jakby tego było mało, książka cierpi też edytorsko, przede wszystkim z powodu braku przypisów. Zwykły czytelnik jak ja, który nie wychowywał się w brazylijskiej dżungli, może mieć problem ze zrozumieniem, o czym mowa. Cagaiteira o przyjemnym zapachu – mogę sobie tylko wyobrażać czym jest cagaiteira, bo z książki się tego nie dowiemy; Doralda wkładająca w bieliznę casca-boa – to jeszcze większe pole do popisu dla wyobraźni. Ale czym, do diabła, jest casca-boa? Do tego okazjonalne literówki (np. koń Soropity, którego redaktorzy książki nieustannie upokarzają, zmieniając co kilka stron jego imię) psują odbiór prozy Rosy, który i bez tego nie należy do najprzyjemniejszych.

To literatura gorsza co najmniej o dwie klasy od spuścizny innego szanowanego brazylijskiego pisarza - Machado de Assisa.

Komentarze

  1. "Fetyszyści ziemi brazylijskiej", "Koń szuka trawy, Rosa atencji" - rewelacja!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdeczne pozdrowienia dla wiernego Czytelnika!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwzajemniam i niecierpliwie czekam na kolejne recenzje!!!!

      Usuń
  3. Tym razem nie zachęcasz do sięgnięcia po książkę. :) Może tłumacz sam nie wiedział, co to jest te casca-boa, i dlatego zostawił nieprzetłumaczone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, dokładnie to samo pomyślałam. Dziś można wszystko sprawdzić w internecie, ale w roku 1969 nie było takich możliwości. Co napisawszy stwierdzam, że słownik podaje dziwne tłumaczenie casca boa, inne wyniki są żadne. Natomiast drzewko cagateira ładnie wygląda na zdjęciach, owoce tym bardziej.;)
      Swoją drogą .

      Usuń
    2. Otóż to, kilkadziesiąt lat temu tłumacz nie miał takich możliwości jak dzisiaj. I wolę, by słowa, których znaczenia nie zna, pozostawiał nieprzetłumaczone, niż wymyślał czy zgadywał. :)

      Usuń
    3. Zgadzam się... ale częściowo :) Podałem tylko dwa przykłady, takich słówek było więcej. Na pewno tłumaczowi było wówczas trudniej, ale taka rola do czegoś też zobowiązuje.
      Słówko można w tekście zostawić, ale warto chociaż uzupełnić przypisem, by czytelnik miał pojęcie o czym w ogóle mowa.
      I rozumiem, że trafi się jakiś jeden-dwa dziwolągi, które nie wiadomo co znaczą, ale w tej książce nie ma w ogóle przypisów...

      A szkoda, bo niezmiernie mnie zaintrygowało, co też Doralda wkładała sobie w bieliznę :)

      Usuń
  4. Kilka lat temu zachwycano się prozą tego autora na blogach anglojęzycznych: że trudna, ale z klimatem, itp. Tak zachęcająco, że nawet nabyłam ten tom, ale wciąż czeka na swoją kolej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie do lektury zachęcił fakt, iż Rosa był obecny na jednym z wykładów Marii Skłodowskiej-Curie podczas jej podróży po Brazylii w 1926 roku.

    Nie była to bynajmniej trudna proza, a klimat taki ledwo-ledwo.

    W każdym razie dam Rosie drugą szansę, na półce czeka jeszcze "Wielkie pustkowie".

    OdpowiedzUsuń
  6. O tej ciekawostce nie wiedziałam.;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER