HARRY MATHEWS - Przemiany [recenzja #35]

 


Nie, nie i jeszcze raz nie.

***


📕 WYDAWNICTWO: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza
🕒 ROK WYDANIA: 1987
📖 ILOŚĆ STRON: 198


OCENA: 


  
  


Bohater książki dziedziczy bogato zdobioną ciosłę. Zgodnie z zapisem testamentu, najpierw musi odpowiedzieć na trzy pytania. Do tego sprowadza się fabuła książki.

Mimo to, szalona powieść Harry’ego Mathewsa jest istnym literackim sezamem Alibaby. Jak z rogu obfitości sypią się: sceny o zabarwieniu detektywistycznym, łacińskie sentencje, fragmenty baśni, listów, testament, kalambury i szarady, szkatułkowo wplecione fragmenty innych powieści, dwa aneksy (z czego jeden jest w całości napisany po niemiecku, a drugi zawiera zapis nutowy  kompozycji „Kyrie”).


Jestem pełen podziwu i doprawdy nie mam pojęcia, jakim literackim Winrarem posłużył się Mathews, by skompresować to wszystko na ledwie 170 niewielkich stroniczkach.

Mało tego: jeśli ktoś zacząłby lekturę od posłowia, niechybnie pociekłaby mu ślinka. Tomasz Mirkowicz wyśmienicie opisuje powieść Amerykanina:

[…] Dla Mathewsa właśnie odbiorca jest najistotniejszy. On – a nie autor – tworzy powieść. (…) Nawet w wypadku jednego czytelnika odbiór nigdy nie jest identyczny, gdyż przy każdej lekturze można odkrywać w książce coś nowego, a ponadto wpływ może mieć również jego nastrój czy warunki zewnętrzne. Cóż dopiero, gdy czytelników są tysiące, młodych i starych, kobiet i mężczyzn, o różnych doświadczeniach i różnym przygotowaniu. Ileż możliwych interpretacji!

[Harry Mathews] wychodzi z założenia, że nic nie pobudza wyobraźni tak, jak poczucie, że się czegoś nie wie, tajemniczość, zagadkowość i niedopowiedzenie.

W świecie „Przemian” język i zawodzi, i zwodzi. Podstępne pytania w testamencie pana Wayla to zaledwie początek; podobnych gier słownych i kalamburów – do których rozwiązania potrzebna jest pewna „przemiana”, do czego właśnie nawiązuje tytuł – jest znacznie więcej (…).

Brzmi zachęcająco, prawda?

Tylko co z tego, skoro książka jest niejadalna.

Przypomina mi takiego kolorowego grzyba, który przyciąga wzrok i intryguje, ale przy spożyciu okazuje się łykowaty. Żuchwa pracuje, zęby mielą, a pożytku z tego niewiele.

Mathews należał do słynnej grupy OuLiPo – Warsztatu Literatury Potencjalnej – skupiającej pisarzy, którzy szukali nowych sposobów wypowiedzi, łączących matematykę z literaturą (dla zainteresowanych: recenzowałem już kilka pozycji OuLiPo – np. Raymonda Queneau, Italo Calvino, czy Georgesa Pereca).

Problem w tym, że Amerykanin źle wyliczył balans swej powieści. Brakuje punktów odniesienia – zupełnie jak w jazzowej kompozycji; pozbawionej powtarzalnych motywów, gdzie improwizacja rządzi od początku do końca.

Harry Mathews
(źródło: theparisreview.org)


Wierzę, że autor miał pomysł i trzon, na którym zasadził swą historię i obudował szalonymi dodatkami. A przynajmniej próbował. Ja nie potrafiłem się odnaleźć w tym chaotycznym i czerstwym zbiorowisku liter.

Dlatego, w moim odczuciu, Przemiany  to nieudolna literacka próba. Nie wykluczam, że Mathews dobrze się bawił podczas pisania, ja natomiast jako czytelnik, wprost przeciwnie: męczyłem się okrutnie. Jak na ironię, mamy więc swego rodzaju przemianę, gdzie radość twórcza autora przeistacza się w cierpienie odbiorcy.

Nazajutrz z samego rana wyjechałem do Anglii i kilka dni później złożyłem wizytę braciom Voe-Doge w ich mieszkaniu w dzielnicy Chelsea. Kiedy o umówionej godzinie kamerdyner wprowadził mnie do salonu, zastałem ich pogrążonych w gwałtownej sprzeczce.

- Sop łoppu cop hoppa jop, toppyy idoppii otoppo – mówił Eftas (…)

- Gagarów nagaro pragaraw dagara tagary zagaraku tagara pagara łagaro! – odpowiedział Gore.

 

UyTictitcicyuoycoc. Xtyiyxti !


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER